Niedziela Św. Rodziny (C)

strefywiaryhomilie, homilie-c

Łk 2,41-52

Stajemy dziś przed niezwykle trudnym i niewygodnym pytaniem, ale w otwartości wiary chcemy je postawić: Czy model Świętej Rodziny jest możliwy do zaproponowania dzisiejszej rodzinie, każdej rodzinie?

Nie da się ukryć, że dystans wydaje się ogromny i to nie tylko ze względu na odległość czasową i historyczną. Rodzina Święta – tak jak ją nierzadko postrzegamy, niekiedy w dobrej wierze – to rodzina złożona z osobistości, które są poza naszym zasięgiem. Wszelka próba przybliżenia Jej doświadczeń do naszych jest złudzeniem.
Czy zatem pozostaje nam jedynie podziw (dowodem są przesłodzone w swej wymowie obrazy na ścianach niektórych kościołów lub zdobiące domy co pobożniejszych chrześcijan – bo ci nowocześniejsi nie dbają nawet już i o pozory) lub pobożne wzdychanie dla podkreślenia zasadniczych różnic i usprawiedliwienia braku rezultatów naszych starań?
Tymczasem słowo dzisiejszej liturgii jest dla nas; i jest dla nas Dobrą Nowiną. Nie możemy zatem przejść obok niego obojętnie tylko dla tego, że bardziej niż zazwyczaj zmusza nas do myślenia.
Wizyta Świętej Rodziny w Jerozolimie należy z pewnością do serii „skandali ewangelicznych”, które – jeśli ze słowa Bożego uczynimy życiowy drogowskaz – niejednokrotnie będą nam spędzać sen z powiek. Faktycznie, zdarzenie to trudno jest nam włożyć w łatwe schematy.
To zadziwiające, jak bardzo lubimy sytuacje, w których to inni nie mogą sobie poradzić ze swymi problemami. Oto rodzina w kryzysie z powodu „ucieczki” syna; a do tego ta zaskakująca odpowiedź odnalezionego dziecka. Idealny fragment dla wywołania niezadowolenia… W tym fragmencie nie chodzi jednak o to by usprawiedliwić nasze oburzenie, lecz by przekazać nam prawdę, która decyduje o naszym życiu wiecznym! W tej perspektywie, paradoksalnie, „ucieczka” Jezusa staje się aktem posłuszeństwa, tyle że większego: „Czyż nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do Ojca mego?”

W Różańcu rozważamy tajemnicę „zagubienia i odnalezienia Jezusa”. Ktoś trafnie zauważył, że Józef i Maryja już Go nigdy nie odnaleźli: w chwili spotkania w świątyni zostali niejako zmuszeni do zdania sobie sprawy, że przynajmniej „według ciała” ich Syn należy do innych.
Kiedy Rodzice odnajdują Jezusa w świątyni, nie czynią mu wyrzutów, lecz stawiają pytanie „dlaczego”, zapraszając Go w ten sposób do zastanowienia się nad sensem własnego działania. Istotne jest zrozumienie…
Każde dziecko, które przychodzi na ziemię jest „nosicielem” jedynego, niepowtarzalnego przeznaczenia. Tej rzeczywistości nie można profanować. Tajemnica nowego życia winna być przyjęta i obdarzona szacunkiem. Maryja i Józef mogliby narzucić swoje rozwiązania (mieli do tego prawo rodzicielskie), wiedzieli jednak, że Syn nie jest dodatkiem do nich samych, kimś kto ma jedynie spełniać ich oczekiwania. Przeczuwali, że jest w nim (zresztą jak w każdym dziecku) jakaś tajemnica, która przerasta ich jako rodziców… Przykry widok stanowią ci, którzy traktują swoje pociechy jak zabawki. Źle się dzieje, kiedy zamieniają je w bezwolne istoty, zabijając w nich spontaniczność, naginając ich do własnych kaprysów, używając ich do własnych kalkulacji. Nie, dzieci mają swoje własne powołanie, tajemnicze, niepowtarzalne, niezastąpione. Wszyscy musimy pomóc im odkryć to właśnie powołanie, powoli, stopniowo… bo ono stanowić będzie treść ich życia.

Wasze dzieci nie są waszymi dziećmi.
Są one synami i córkami tęsknoty Życia.
Przyszły one przez was ale nie od was.
I choć zostają z wami,
jednakże nie należą do was.

Możecie im ofiarować waszą miłość,
ale nie wasze myśli,
bowiem ich myśli należą do nich samych.
Możecie udzielać schronienia ich ciałom,
ale nie duszom,
bowiem ich dusze mieszkają w domu jutra
i nie możecie ich odwiedzić,
nawet w waszych snach.

Możecie usiłować upodobnić się do nich,
ale nie czyńcie ich na swe podobieństwo.
Życie bowiem nie toczy się wstecz,
ani też nie zatrzymało się wczoraj.

Jesteście jak łuki, z których wasze dzieci
jak żyjące strzały wysyłane są w przestrzeń.
Tylko Strzelec widzi znaki
na drodze nieskończoności i to On swoją mocą
wysyła was jak strzały,
byście mogli szybować daleko i prosto.

Pozwólcie więc Strzelcowi,
by radowały się jego ręce, które was posyłają,
bowiem tak samo jak kocha On lecące strzały,
tak samo kocha łuk, który jest nieruchomy
”.

(Khalil Gibran, Prorok)

 

Dzieci rosną i wzmacniają się nie tylko dzięki pokarmowi, uprawianiu sportu, kolejnej lekcji języka obcego czy coraz lepszemu opanowaniu kolejnego programu komputerowego… One wzrastają przede wszystkim dzięki trosce opartej o właściwe wartości, ideały, przykłady. Właśnie w rodzinie dziecko winno otrzymać lekcję życia, nauczyć się mądrości, która nada życiu sens, tak aby stało się ono dla niego „życiem udanym” (nie tylko ze względu na karierę, osiągnięte sukcesy, prowadzone interesy, ukończone studia…).
Dziecko wzrasta przede wszystkim wtedy, gdy znajdzie kogoś, kto potrafi obudzić w nim… sumienie. Prawdziwe wychowanie powinno doprowadzić do dojrzałości, do otwarcia się na innych. Nie tylko to „do czego mam prawo” jest ważne, lecz „co mogę dać innym”, czyli serce i ręce otwarte… Warto uświadamiać dzieciom, że wzrastać nie oznacza gromadzić, zabiegać, starać się… trzeba również wiedzieć „dlaczego” to wszystko.

Pokusa „zatrzymania” Jezusa  pozostaje w nas bardzo silna (wspominałem o tym w poprzedniej homilii). On tymczasem, w realizowaniu swego powołania „bycia zbawieniem dla każdego człowieka” nie daje się zatrzymać nikomu. Wie doskonale, że musi oddać się służbie Bogu, który jest Jego Ojcem i dlatego nie może pozostawać do dyspozycji swoich najbliższych.
Warto w tym miejscu przytoczyć słowa Jezusa odnotowane przez ewangelistę Marka: Kto pełni wolę Bożą, ten mi jest bratem, siostrą, i matką. Jego rodzina zatem – z chwilą wkroczenia na drogę posłuszeństwa słowu Ojca – nie jest dłużej faktem administracyjnym, lecz procesem, celem, zadaniem do wykonania. Inaczej mówiąc: aby dojrzewać w miłości do Jezusa, musimy pokonać nasze przywiązanie do Jego osoby fizycznej i włączyć się w Jego plan zbawienia. Sprawa jest zatem niezwykle prosta, choć dla nas niezbyt wygodna, bo miesza nam to w naszych przyzwyczajeniach: Jezus jest i będzie tam, gdzie jest Jego Ojciec. Między Nim i nami jest zawsze Ojciec. Możemy być i pozostaniemy Jego rodziną, jeśli tylko będziemy pełnić wolę Ojca. Jeśli będziemy Go szukać lub przyznawać się do Niego z innych powodów… zawsze pozostaniemy poza kręgiem Jego najbliższych. Zauważmy przy tym, że nie mamy tu do czynienia z niczym nadzwyczajnym: czyż nie prosimy codziennie „bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi”?

Ryszard Wróbel OFMConv

<<< PoprzedniNastępny >>>