Łk 2,15-20
Przybył na ziemię. Nie wybrał drogi dyplomatycznej. Nie powiadomił wielkich tego świata. Nie ostrzegł mocnych. Pominął kapłanów i hierarchię. Nie zwołał żadnej konferencji prasowej w celu ogłoszenia tak oczekiwanego i sensacyjnego wydarzenia.
Ktoś jednak miał prawo, aby dowiedzieć się o tym jako pierwszy. Wysłał zatem swoich posłańców do… pasterzy, którzy przebywali akurat na polu, czyli do ludzi, którzy przez „porządnych obywateli” byli traktowani jako margines społeczny i religijny. Pochłonięci swoją pracą, niełatwą przecież i wbrew pozorom wymagającą, nie mieli czasu zgłębiać tajemnic Pisma świętego. A to powodowało, że zdaniem „ówczesnych autorytetów” byli wyłączeni z zakresu obietnic Bożych.
Bóg jednak – okazuje się to nie po raz pierwszy w historii zbawienia – myśli inaczej. Daje do zrozumienia – od samego początku i to w sposób niepodlegający dyskusji – że nasza ludzka „tablica pierwszeństwa” nie zgadza się z Jego preferencjami…
Wraz z pasterzami rozpoczyna się ewangeliczna seria niespodzianek: – Dobra Nowina w pierwszej kolejności ogłoszona jest tym „na zewnątrz”; – ze Wschodów przybędą mędrcy i to od nich dowie się Herod o narodzinach „żydowskiego króla”; – Jezus będzie miał Dwunastu przyjaciół, ale krzyż na Golgotę pomoże Mu nieść przypadkowy przechodzień, niejaki Szymon z Cyreny; – swój sekret mesjański objawi Samarytance, czyli osobie wykluczonej z oficjalnego przymierza, a ponadto kobiecie, której sposób życia pozostawiał wiele do życzenia; – również Samarytanina uczyni bohaterem opowieści o najważniejszym przykazaniu; – jakby tego było mało, pierwszym który dostąpi chwały zbawienia, będzie łotr, zabójca, który nigdy o Nim nie słyszał…
Wskazówka, gdzie należy szukać Nowonarodzonego, pochodzi zawsze… „z góry”. Tylko dzięki temu światłu-objawieniu możemy tak naprawdę zrozumieć cokolwiek z tożsamości Dziecięcia, które narodziło się w Betlejem. Ta prawda w pewien sposób znajduje się „zawsze gdzie indziej”: gdzie indziej, niż nasze święta, światełka, świecidełka, wystawy sklepowe, supermarkety przepełnione kuszącymi prezentami. Powinniśmy uważać, by w całej tej wielkiej operacji wypoczynkowo-handlowej, w którą coraz bardziej przekształcamy święta Bożego Narodzenia nie zabrakło, po raz kolejny, miejsca… dla Niego, Narodzonego Zbawcy!
Jeśli stać nas na odrobinę szczerości wobec siebie – a ponoć w czasie tych świąt jesteśmy do tego szczególnie usposobieni – to należałoby uświadomić sobie pewne istotne sprawy. Jest coś gorszego, niż odrzucenie Jezusa: to użycie Go jako pretekstu do realizowania naszych pragnień kulturowych, handlowych, rozrywkowych, społecznych, ekumenicznych, politycznych. Jest coś gorszego, niż nierozpoznanie Jezusa: to zawłaszczenie Nim, by przynajmniej raz do roku pozwolić sobie na luksus dobrego samopoczucia niekoniecznie przejmując się Nim samym – w końcu to przecież tylko tradycja… Może lepiej byłoby „przygasić” jakieś nasze światełko, złagodzić nieco świąteczne hałasy, odnaleźć odrobinę ciszy…
Przez długi czas milczałem – zdaje się mówić Bóg. Teraz, kiedy poprzez moje Słowo zdecydowałem się przemówić… byłoby rzeczą ze wszech miar wskazaną, byście wyciszyli wasze rozgadanie na Mój temat, zatęsknili za ciszą, pozwolili na luksus zachwytu nad prostotą zbawienia, które wam przynoszę! W końcu, podarowałem wam to święto nie po to, by je wypełnić czym tylko się da, lecz po to, byście zrobili miejsce Mnie! Przecież utrzymujecie, że na Mnie czekacie!
W porządku naturalnym światło zawsze zwycięża ciemność. W przypadku zbawienia sprawy wyglądają jakby inaczej: istnieje ciemność nocy, chęć mroku, który stawia opór. Aby w nas weszło światło potrzebna jest z naszej strony wola ku temu; niestety nie zawsze tak się dzieje. Nieco później Jezus wyjaśni to w rozmowie z Nikodemem: „Sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło; bo złe były ich uczynki… Kto spełnia wymagania prawdy, zbliżą się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu” (por. J 3,19nn). Gdyby to było światło ozdobne, dekoracyjne, próżne… z pewnością miało wielu nabywców. To z groty Betlejemskiej ma jednak inną naturę: jest niepokojące, prowokujące do myślenia, wciskające się w najgłębsze zakamarki naszej duszy, ponieważ Bóg, gdy się pojawia, oczekuje od nas przejrzystości, chce nam pokazać co rzeczywiście jest dobre, a co złe, co godne człowieka, a co nie. Kiedy Syn Boży zdecydował się zstąpić na ziemię nie przyszedł jako władca i mocarz: stał się Dziecięciem zdanym na innych. Można by rzec, że przyjął szaty żebraka: nie wyważa drzwi do naszego życia, czeka cierpliwie, nie stosuje przymusu, stawia na miłość nawet za cenę odrzucenia…
Jakże to zaskakujące i smutne zarazem: boimy się takiego Boga, boimy się Dzieciątka, które zwraca się do nas z prośbą, lękamy się, że Ono coś nam odbierze; nie rozumiemy, że Ono przychodzi, aby nas obdarować! „Wszystkim tym jednak, którzy Je [Słowo] przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi”.
Nasze Boże Narodzenie, poza dekoracjami, uczuciem i retoryką polega w gruncie rzeczy na… możliwości przyjęcia tego Niewyobrażalnego Daru Łaski, jakim jest Boży Syn. Kiedyż to wreszcie zrozumiemy!!! A stanie się tak, gdy w pokorze serca otworzymy się na Niego. Wtedy nasze święta będą rzeczywiście… dobrymi świętami. Łaska nie jest niczym innym jak darmową miłością Boga ukazaną ludziom. W Boże Narodzenie Bóg „pojawia się” nie po to by płakać, lecz by uśmiechać się do świata.
W przeszłości popełniliśmy wiele błędów i z pewnością nie wyczerpaliśmy jeszcze arsenału naszych niewierności: mimo tego, Bóg nie zmęczył się nami. To właśnie pragnie nam przypomnieć i uzmysłowić Boże Narodzenie: nad naszą ludzką biedą – czymkolwiek by ona nie była – rozbłysnął uśmiech Boga. Ten uśmiech stanowi fundament naszej nadziei i dowód niezwykłej wprost czułości Boga względem nas!
Boże Narodzenie nie jest datą, lecz… początkiem. Za pomocą dat porządkujemy wszystko; początek natomiast stawia wszystko pod znakiem zapytania. Odnosząc się do jakiejś daty, stwierdzamy, że coś się wydarzyło; odnosząc się do początku, zakładamy, że to wszystko ciągle na nowo może się wydarzyć. Boże Narodzenie interpretowane jako data jest czymś przestarzałym, dawnym, już widzianym, nawet jeśli nieustanie staramy się dokładać i organizować nowe rzeczy; przeżywane jako nowy początek staje się tym, czym być powinno: ciągle aktualnym przesłaniem dla świata. Tylko to tak ewangelicznie pojęte, a zatem jedynie prawdziwie, Boże Narodzenie może nadal prowokować do czegoś nowego.
Ryszard Wróbel OFMConv