Szata godowa

strefywiaryczytanie

szata

Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom
i zauważył tam człowieka nie ubranego w strój weselny.
Rzekł do niego: „Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?”
Lecz on oniemiał.
Wtedy król rzekł sługom:
„Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności!
Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”
(Mt 22,11-13).

 

Jeśli chcesz, mogę Ci wytłumaczyć dlaczego wszedłem bez szaty weselnej. Ale uprzedzam Cię, że to niewiele zmieni. Albo przyjmij mnie takiego, albo się rozstańmy: ja pójdę moją drogą, a Ty zostaniesz za stołem, otoczony bezużytecznym szacunkiem swoich pochlebców…

Ja Ci nie dyktowałem co masz przygotować na przyjęcie, więc i Ty mi nie narzucaj co mam na siebie włożyć, abym był dopuszczony do Twojego stołu. Powinniśmy się zaakceptować obaj „w ciemno”. Nie wdawałem się w dyskusje z Twoimi sługami, którzy wpadli na mnie polując po ulicach, tylko przyjąłem Twoje zaproszenie. Ale zastanawiam się, dlaczego sobie o nas przypomniałeś dopiero wówczas, gdy inni odmówili? Dlaczego zawsze najpierw możni, a potem biedacy? Czy Twoi słudzy kiedykolwiek przybliżyliby się do nas, gdyby nie odmowa zaproszonych wcześniej? Czy takie zaproszenie, które jest przecież jakąś formą zemsty, nie jest obrazą tych, do których zostało skierowane? Jeśli nie odrzuciłem Twojej oferty, to tylko dlatego, że miałem nadzieję iż Twoi słudzy źle zrozumieli Twoje polecenie; ale musisz mi to potwierdzić. Nie powinieneś był przypominać sobie o nas dopiero wtedy, kiedy zrozumiałeś, że ci inni nie przyjdą, albo po prostu ponieważ uznałeś że Ci się przydamy jako Twoja zaskakująca i ośmieszająca odpowiedź na ich nielojalność.

Od kiedy wyszliśmy na ulice, oczekiwaliśmy od Ciebie jedynie znaku. Było nas wtedy o wiele więcej niż potem, kiedy przyszli Twoi słudzy, już po tym kiedy ich pierwsza misja zakończyła się fiaskiem. I bez ceregieli przyjęliśmy od nich zaproszenie, chociaż zapraszając nas, nawet na nas nie spojrzeli… Nie interesowały nas kwestie formalne, nie miał dla nas znaczenia upokarzający sposób, w jaki zostaliśmy potraktowani. Zostaliśmy wpuszczeni do Twego pałacu, aby uczestniczyć w bankiecie, w którym zawsze mieliśmy prawo wziąć udział. Przyszliśmy tak, jak staliśmy: z naszymi brudnymi twarzami, w podartych ubraniach, z całą naszą nędzą, której przecież wcale nie chcieliśmy, a w której to Ty nam kazałeś żyć nie interesując się tym wcale, aż do dzisiaj.

A teraz, nagle, problem z szatą weselną… To nie w porządku! Czy tak samo zachowałbyś się wobec bogatych, możnych, do których rozesłałeś zaproszenia? Przychodzę taki jaki jestem, w znoszonej, poplamionej, podartej tunice. I takiego powinieneś mnie przyjąć. Ubranie nie powinno być przedmiotem wstydu, jeśli cel bankietu był taki jak mówili Twoi słudzy. Znajdziesz na nim kurz ulicy, pot mojej pracy, ślady wizyty w karczmie. I co z tego? Zgadzam się być ostatnim przy Twoim stole, ale nie zgodzę się być traktowany jak statysta w przedstawieniu ku Twojej czci. Ty jesteś królem, a ja obywatelem, a nie jakimś paziem czy dworakiem, któremu się płaci, by o określonej godzinie wyśpiewywał Twoją chwałę. Jeśli mam zrzec się samego siebie, wolę Tobie odmówić. Ale Tobie nie jest na rękę, abym to ja sam zrezygnował.

Pamiętaj – nie jestem sam. Ja przynajmniej przyszedłem ryzykując świadomie, że mogę być przegnany przez Twoją służbę. Ale za mną stoją tysiące podobnych do mnie, którzy woleli pozostać na zewnątrz, bo wątpili w szczerość Twojego zaproszenia. I czy teraz nie sam przyznajesz im rację? Nie obwiniaj ich tak szybko za ich odmowę, bo możesz już nigdy ich nie odzyskać…

Zanim odprawisz mnie stąd, pomyśl, że nie jestem odosobnionym przypadkiem, człowiekiem, który odrzuca przepisowy strój dla kaprysu. Jestem awangardą licznego wojska, które zbliży się do Ciebie niepostrzeżenie. Wszyscy oni mogliby przemyśleć jeszcze raz Twoje zaproszenie i po prostu je przyjąć – stanąć jeden za drugim u Twoich drzwi. Ale to byłoby możliwe tylko wtedy, gdyby byli pewni, że jesteś ich gotów przyjąć takimi, jacy są.

Nie są gorsi od tych, do których rozesłałeś zaproszenia. Nie są głusi czy niewrażliwi albo wrogo do Ciebie nastawieni. Gdyby siedzieli na Twoim bankiecie, prawdopodobnie podnieśliby jego prestiż tak, jak żaden z tych w jednostajnie odświętnych tunikach. Zapewniliby Ci uniwersalność. Uczyniliby Cię panem nad całym światem. Zaświadczyliby o Twojej zdolności wezwania ludzi o zupełnie innej mentalności i wyglądzie dalekim od Twojego. Ale przede wszystkim daliby Ci najpewniejszy dowód, że jest możliwe żyć obok Ciebie, ratując samych siebie. Pokazaliby publicznie, że nie chcesz wcale niszczyć tego co nasze, z chwilą gdy przekraczamy próg Twego domu. Byliby dla wszystkich ludzi naocznym znakiem ludzkiej godności, którą, jak mówisz, pragniesz uszanować i ocalić, byliby prawdziwym obrazem Twojej wolności…

tekst: Giorgio Calcagno, Il Vangelo secondo gli altri.
tłum. red.

<<< PoprzedniNastępny >>>