Wprowadzenie. Rozważanie Mk 14,1-11.
Spisek przeciwko Jezusowi. Namaszczenie w Betanii.
Święty Marek napisał swoją Ewangelię po to, by ukazać, kim jest Jezus Chrystus, by wskazać Jego niepojętą tajemnicę godności Syna Bożego i Mesjasza. Jego właśnie – bezpośredniego świadka tamtych zdarzeń – obrałem za przewodnika relacjonującego bolesne, a zarazem niezmiernie bogate w wydarzenia godziny cierpień Mistrza z Nazaretu. Wykorzystując obszerne fragmenty 14 i 15 rozdziału Markowej Ewangelii próbowałem odkryć potęgę niepojętej miłości, którą Bóg Ojciec objawił nam w Jezusie Chrystusie, swoim Synu, a naszym Zbawicielu.
Opis Męki Pańskiej znajdujemy w końcowej części Ewangelii. Wiemy jednak, że to od niego Marek (podobnie jak i pozostali ewangeliści) rozpoczął pisanie swojego dzieła. W rzeczywistości więc – jeśli chcemy zrozumieć to, co Jezus powiedział i czego dokonał w czasie swojego ziemskiego życia – lekturę Ewangelii należy rozpoczynać od relacji z tych właśnie wydarzeń.
Krótkie początkowe stwierdzenie: Za dwa dni była Pascha… (w. 14,1a) jest kluczem do zrozumienia całości wydarzeń Wielkiego Tygodnia. To proste zdanie jest niezmiernie bogate w treści teologiczne: wiąże bowiem wydarzenia ostatnich dni Jezusa z Paschą żydowską. Już na samym początku swojego opisu Marek pragnie uzmysłowić nam, że wraz ze śmiercią Jezusa rozpoczyna się nowe Wyjście: tym razem jednak ziemią obiecaną będzie sam Bóg, w Jego pełni, którą ofiarował człowiekowi za pośrednictwem daru z życia własnego Syna.
Czytamy wyraźnie, że najwyżsi kapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jakby Jezusa podstępnie ująć i zabić (w. 14,1b). Czasownik użyty w języku greckim znaczy dokładnie ‘zawładnąć kimś’; będzie się on przewijać przez cały Markowy opis Męki Jezusa. Z nim powiązane są inne określenia, które obrazują wyłącznie ludzki sposób myślenia i działania. Odnajdziemy je przede wszystkim w pierwszych jedenastu wersetach: sprzedać, wydać, oburzać się, szemrać, pieniądze, strata. Służą one do opisania obszarów śmierci, egoizmu, przemocy, zależności typu: kupno-sprzedaż. Obszary te swój punkt kulminacyjny osiągną na krzyżu, ale na ich ślady natrafimy już wcześniej, w opisach ucieczki i zdrady uczniów.
Z drugiej strony mamy słowa, które obrazują zamysł Boga i kierują naszą uwagę na przestrzeń życia, czyli na wymiar bezinteresownego daru z siebie i na znaki miłości: rozbicie naczynia z drogocennym olejkiem i wylanie go; uczynienie wszystkiego, co było można; dobry uczynek.
Jeśli chcemy dzisiaj zasłużyć na miano prawdziwych uczniów Jezusa, powinniśmy całe przesłanie związane z wydarzeniem Męki-Śmierci-Zmartwychwstania próbować pojąć zmysłem wiary.
We wcześniejszych rozdziałach Ewangelii Marka ‘wierzyć’ znaczyło: kroczyć za Jezusem, dotykać Go, pozwolić się Jemu dotknąć, usłyszeć Jego słowo. Teraz, w opisie Jego Męki będzie znaczyć: poczuć zapach olejku wylanego na Jego głowę, posmakować Chrystusa, który jest ofiarowanym nam chlebem i zobaczyć w Krzyżu dar życia udzielony nam przez Boga.
Ewangelista wyraźnie wskazuje na to, że Jezus został wydany w ręce ludzi jedynie na skutek użycia podstępu. Przebieg Męki ukaże nam, w jaki sposób potraktują Go ludzkie ręce, które teraz Nim zawładnęły. Przekonamy się, jak bardzo będą one inne od rąk ludzi przez Niego uzdrowionych i od rąk nieznanej z imienia kobiety z domu Szymona. Ręce pełne nienawiści, które teraz Go pojmały, udręczą Jego ciało ponad miarę, nie będą znały żadnej litości. W rezultacie – ciało Jezusa zostanie okryte wstydem całego świata. W tej sytuacji wyobcowania i okrutnej hańby, będącej wynikiem zawładnięcia Jezusem przez człowieka, zniknie wszelka dwuznaczność. Wyjaśnia się ostatecznie sekret Jezusa, ukazuje się wreszcie prawdziwe oblicze Mesjasza, Chrystusa, Syna Najwyższego, Syna Człowieczego, Syna Bożego. Oblicze Jezusa, które stopniowo było odsłaniane w poprzednich rozdziałach Ewangelii Marka, teraz zostaje ukazane w pełni z wysokości Krzyża. Również dla nas dzisiaj to bardzo ważny moment: jeśli zdołamy Go dostrzec na krzyżu, wtedy dopiero naprawdę będziemy w stanie zrozumieć, kim jest Syn Boży; dostrzeżemy Jego potęgę i miłosierdzie; zakosztujemy Jego miłości, która sprawiła, że dla nas stał się bezbronnym Barankiem paschalnym. A wszystko po to, by wraz z Nim zasiąść w chwale Zmartwychwstania.
Decyzja zabicia Jezusa została podjęta już wcześniej, w chwili, gdy uzdrowił On w szabat człowieka z uschniętą ręką: A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić (3,6). Teraz problem polegał jedynie na tym, w jaki sposób ów nikczemny plan wprowadzić w życie. Szukali sposobu, jak by Jezusa podstępnie ująć i zabić (w. 14,1a). Wielki tłum zgromadzony w mieście mógł stanowić sporą przeszkodę: Tylko nie w czasie świąt, by nie było wzburzenia między ludem (w. 14,2). Obawy spiskowców okazały się zupełnie bezpodstawne – tłum stanął po ich stronie, czyli po stronie zła, opowiedział się przeciwko Jezusowi, jedynemu Sprawiedliwemu, który przeszedł przez ziemię dobrze czyniąc.
Omawiany fragment Markowej relacji zdominowany jest przez słowo ‘przygotować’: przywódcy religijni przygotowują się, aby ująć Jezusa; Judasz przygotowuje się, aby Go zdradzić; kobieta o nieznanym imieniu już naprzód (w. 8) przygotowuje ciało Jezusa do pogrzebu; Chrystus wydaje polecenia dotyczące przygotowania wieczerzy paschalnej.
Daje się też zauważyć swoisty paradoks: właśnie wtedy, gdy Żydzi pragną świętować swoją Paschę bez Jezusa, usuwając Go spomiędzy ludu, On ukazuje się jako prawdziwy wybawiciel, jako Ten, który wszystkim ludziom (im również) przynosi ostateczne wyzwolenie. Jezus, wykluczony z Paschy żydowskiej, inauguruje nową Paschę, dzięki której otrzymamy odpuszczenie grzechów i dzięki której na nowo zostanie nam przywrócone przymierze z Bogiem.
Ewangelista Marek umieszcza zdarzenie w domu niejakiego Szymona Trędowatego, pomiędzy spiskiem przywódców, a ich uzgodnieniami ze zdrajcą. Takie posunięcie pozwala ewangeliście ukazać wielopłaszczyznowy kontrast, ważny dla zrozumienia całości opisu Męki Jezusa: nienawiść-miłość, zdrada-wierność, zaślepienie-przewidywanie.
Myśląc o nadchodzących cierpieniach Mistrza z Nazaretu warto zwrócić uwagę na to, że już teraz, u progu Męki, istnieje siła inna niż nienawiść, oszustwo, zakłamanie i zdrada. W atmosferze nieuchronnie nadciągającej śmierci natrafiamy na bardzo konkretny gest bezinteresownej miłości. W centrum zdarzenia – pomimo niesprzyjających okoliczności zewnętrznych – odnajdujemy miłość. Nienawiść i zdrada pozostają tak naprawdę jedynie na marginesie (widać to już z samego schematu opisu zastosowanego przez Marka: początek i koniec fragmentu) nawet jeśli ci, którzy je uosabiają, wydają się być panami sytuacji.
Betania była malutką osadą oddaloną o około trzy kilometry od Jerozolimy i służyła Jezusowi za miejsce schronienia, odpoczynku. Ta na pozór mało ważna wskazówka geograficzna pomaga dostrzec w opowiadaniu jeszcze jeden kontrast: prawdziwe światło przychodzi z małego przysiółka, a nie z miasta, które powinno być „miastem światła”.
W omawianym zdarzeniu najważniejszą rolę odgrywa nieznana z imienia kobieta, która wykracza poza tradycyjną rolę niewiasty usługującej przy stole i dokonuje czynu wywołującego wśród zgromadzonych tam mężczyzn zgorszenie. Olejek nardowy, który kobieta wylała na głowę Jezusa, był drogocennym zapachem, na który mogli sobie pozwolić jedynie ludzie bogaci. Wyrabiany był z korzenia rośliny, która rosła w Indiach. Ponieważ ulatniał się bardzo szybko, przechowywano go w alabastrowych flakonikach. Namaszczając nim głowę Chrystusa, kobieta wskazała na Jego godność mesjańską. To uznanie ma jednak inną wartość niż wyznanie wiary Piotra: ona bowiem rozpoznaje Mesjasza w Chrystusie idącym na śmierć, Piotr zaś nie chce się zgodzić na Jezusową drogę cierpienia. Nie poprzestała na słowach, zdobyła się na konkretny czyn. Jej gest nabiera szczególnego znaczenia, gdy uświadomimy sobie, że jest ona jedyną osobą w całej Ewangelii, która coś Jezusowi ofiarowuje. Zazwyczaj to On obdarowywał innych, teraz role się odwróciły. Kobieta z Betanii symbolizuje nastawienie wiary, która winna stać się udziałem wszystkich uczniów Chrystusa. Każdy z nas powołany jest do tego, aby rozpoznać Jezusa czyniąc całkowity dar z siebie. Na tym właśnie polega wierność Ewangelii, aby czynić przede wszystkim to, co Mistrz poleca.
Ta kobieta i pogański centurion są w zasadzie jedynymi przebłyskami światła podczas Męki Jezusa. Można by do nich dołączyć jedynie Cyrenejczyka, którego zmuszono, aby niósł krzyż, oraz kobiety, które od grobu wyruszą z orędziem zmartwychwstania.
Kim byli ci, którzy oburzyli się na kobietę z powodu jej czynu, a może bardziej z powodu „straty” spowodowanej jej rozrzutnością nie zostało powiedziane. Wyraźnie natomiast zarysowuje się problem niezrozumienia, obecny zresztą w całej Ewangelii św. Marka. Pojawia się ono w stosunku do osoby Jezusa i do Jego misji; przeradza się również w niezrozumienie w stosunku do tych, którzy Jemu okazują miłość i uwielbienie. W omawianym fragmencie polega ono na tym, że bezinteresowny gest kobiety został zinterpretowany w kategoriach czysto ekonomicznych: zysku i straty. Trzysta denarów odpowiadało mniej więcej rocznemu zarobkowi regularnie zatrudnionego pracownika. (Za wspomnianą kwotę można było np. zapewnić chleb dla pięciuset osób na cały tydzień). Gdy weźmiemy to pod uwagę, oburzenie świadków tego zdarzenia wyda się bardziej uzasadnione. Niestety, przeciwnicy kobiety nie zrozumieli, że obecność Jezusa stanowi sytuację nadzwyczajną, wobec której wszelkie kalkulacje i zwyczajowe kryteria tracą znaczenie. Ci, którzy zwracają uwagę jedynie na „stratę”, mają mocno zawężoną wizję świata, ponieważ nie są w stanie przełamać w sobie mentalności handlarza. I nawet jeśli ich opinia powodowana jest dobroczynną troską o innych, staje się zwykłym nieporozumieniem. Błąd polega na tym, że pomijają wartość samej osoby Jezusa i Jego obecności wśród ludzi.
W relacjach międzyludzkich są rzeczy, których można dokonać jedynie „z wyprzedzeniem”. Kobiety przybędą do grobu na czas, ale będzie to pora zbyt późna na dokonanie namaszczenia ciała Jezusa. Na szczęście ktoś pomyślał o tym wcześniej…
Greckie określenie użyte w tekście na opisanie gestu kobiety można przetłumaczyć jako ‘czyn dobry i piękny’ zarazem. Nie zakładajmy zatem, że jeśli zatroszczymy się bardziej o to, by rzeczy czynić pięknie, na świecie nie zabraknie rzeczy robionych dobrze. Dokładnie tak, jak to miało miejsce w dniach stworzenia. Jezus bezwarunkowo pochwala czyn kobiety: dobry uczynek spełniła względem Mnie (w. 6); można przetłumaczyć: zrobiła rzecz niezmiernie piękną. Swoimi słowami odkrywa zatem znaczenie gestu, które wykracza daleko poza intencje samej kobiety. Upomina krytykujących ją i ogłasza, że czyn jej będzie opowiadany po całym świecie.
Kobieta poprzez swój piękny czyn nie tylko okazała Jezusowi miłość, ale także oddała Mu należytą cześć i szacunek. W Nim bowiem rozpoznała prawdziwego ubogiego, potrzebującego. W tym konkretnym momencie, który się zbliża, On będzie najuboższy ze wszystkich: odrzucony przez wielkich tego świata, pozostawiony przez tłum, zdradzony przez przyjaciela, niezrozumiany przez swoich uczniów, ofiara samotności, bez naśladowców, bez jakiejkolwiek władzy, bez owoców swojej misji, bez jakiegokolwiek oparcia. Św. Paweł napisze potem: Znacie przecież łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, który, będąc bogaty, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić (2Kor 8,9).
W okresie późnego judaizmu wśród dobrych uczynków wymieniano także grzebanie umarłych. Zatem czyn kobiety zasługiwał na to w pełni, by zaliczyć go w poczet czynów miłosierdzia, tych samych, dla dokonania których jej oskarżyciele chcieliby zaoszczędzić na olejku nardowym. Zaślepienie jednak nie pozwoliło im dostrzec prawdziwej wartości czynu kobiety.
Jezus w każdej sytuacji patrzy dalej, widzi głębiej i lepiej. Właśnie w momencie, kiedy Jego działalność wydaje się być zablokowana i skazana na przegraną, zapowiada jej kontynuację i rozprzestrzenienie się po całym świecie. W tym powszechnym głoszeniu Dobrej Nowiny istotę przekazu będzie stanowił opis Jego Męki, a w nim nie zabraknie miejsca dla czynu miłości dokonanego przez nieznaną z imienia kobietę z Betanii.
Czy to nie zastanawiające, że Chrystus, szykujący się na śmierć, zachęca nas, byśmy nauczyli się patrzeć poza to, co dostrzegalne, zwłaszcza w obliczu rzeczywistości tak niepokojącej, jaką jest krzyż. Jeśli nie dokonamy tego wysiłku – a zdarza się, że nasze współczucie Jezusowi zatrzymuje nas właśnie przy krzyżu – grozi nam rozminięcie się z prawdą Jezusa. Wiara pozwala nam, chrześcijanom, przekroczyć barierę zgorszenia, jaką jest krzyż. Bez niej, umocnionej blaskiem poranka Wielkanocnego, możemy wprawdzie mówić rzeczy ważne, piękne, wspaniałe, porywające, ale… pozostaną one jedynie częścią prawdy o Jezusie. A każda częściowa wizja tajemnicy Jezusa tylko nas od Niego oddala. Istnieje jeden sposób na to, aby uniknąć takiego zagrożenia: zacznijmy patrzeć inaczej, to znaczy tak jak Jezus, czyli przez pryzmat Jego Ewangelii.
Aby zapewnić ciągłość zdarzenia – w szczególności dramatu, który ma się wkrótce rozpocząć – Jezus potrzebował świadków. Gdy więc zabrakło świadków wybranych przez Niego (uczniowie faktycznie szykują się do opuszczenia Go), świadectwo o sobie Jezus powierza kobietom. Wśród nich kobieta z Betanii zajmuje pierwsze miejsce. Później pojawią się także inne: będą świadkami śmierci, pogrzebu i na końcu pustego grobu. Ewangelista Marek nie przekazał nam żadnego ich słowa. Są naznaczone milczeniem, a mimo to właśnie one zapewniły łączność pomiędzy śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa. Dopiero po zmartwychwstaniu, kiedy minie burza, nić owej łączności przez nie ustrzeżonej, zostanie na nowo podjęta przez apostołów.
Jezus wyraźnie stwierdza, że ona uczyniła, co mogła (w. 8). Przypomina nam to pochwałę ubogiej wdowy: Wrzuciła wszystko, co miała (12,8). Wielkość obu tych czynów jest niezaprzeczalna; mają one wspólny fundament, który decyduje o ich potędze i pięknie: są darem całkowitym. W przypadku kobiety z Betanii wyjątkowość daru zostaje podkreślona rozbiciem flakonika. Strata, o którą oskarżali ją uczestnicy spotkania, polega zatem nie tylko na wylaniu olejku, lecz także na rozbiciu naczynia, które nie będzie już mogło być użyte ani przez nikogo innego, ani dla kogo innego. Jezus żąda zatem wyłączności. Jeśli więc chodzi o Niego, jedynie przesada, nadmiar miłości z naszej strony może stanowić właściwą miarę. Zatem nie bez podstaw, z tak wielką stanowczością przekonywał nas św. Ambroży: „Bóg nie żąda od nas wiele, On oczekuje jedynie… wszystkiego”.
Zdarzenie opisane przez Marka naświetla rzekomy konflikt, nagłaśniany także w naszych czasach, pomiędzy miłością do Chrystusa a miłością do ubogich. To, co tracimy dla Jezusa – przekonuje nas Ewangelista – nie jest odbierane ubogim. Wprost przeciwnie, tak naprawdę ubodzy mogą liczyć jedynie na to, co w sposób przesadny zostaje ofiarowane Chrystusowi. Ubodzy i Chrystus stoją po tej samej stronie. Prawdziwa, absolutna miłość do Jezusa przemienia się w sposób jednoznaczny w miłość do bliźnich, ponieważ On jest w nich obecny. Modlitwa, kontemplacja nie mogą nie prowadzić w kierunku bliźniego. Ubodzy, którzy będą zawsze wśród nas, zyskają wiele dzięki odruchom bezinteresowności, szaleństwa tych właśnie, którzy gotowi są tracić swoje życie ze względu na Jezusa, a nie tych, którzy nauczyli się zdrowego rozsądku i bezpiecznej kalkulacji. Od pierwszych ubodzy zawsze otrzymają wszystko, od drugich – najwyżej wyliczone okruchy.
Alternatywa zatem nie tkwi pomiędzy przywiązaniem do Jezusa i zaangażowaniem na rzecz bliźnich, pomiędzy kontemplacją a walką z ubóstwem i niesprawiedliwością, lecz pomiędzy życiem oddanym w darze a zwykłym dawaniem rzeczy. Prawdziwymi przyjaciółmi ubogich są ludzie „szaleni z miłości”, zdolni do wszelkiej przesady… w miłości. Wydarzenie z Betanii zaprzecza jeszcze jednemu sztucznemu przeciwstawieniu: pomiędzy nadmiarem i koniecznością. Także nadmiar w pewnych sytuacjach może okazać się konieczny.
Ubogi, zanim otrzyma talerz zupy, potrzebuje niekiedy kwiatka; bardziej niż jałmużny potrzeba mu zwykłego uśmiechu; bardziej niż naszej pomocy potrzeba mu odrobiny naszego czasu i naszej uwagi. Powiecie, że to naiwne, marzycielskie… Być może, ale to nie kto inny, tylko Jezus uczy nas, że każdy – a więc także ubogi – potrzebuje przede wszystkim godności, a nie tylko współczucia (nawet jeśli sam do końca nie zdaje sobie z tego sprawy!). Pomoc, która ogranicza się jedynie do tego, co konieczne, jest zaprzeczeniem prawdziwej miłości. Mówiąc o pomocy, zbyt szybko kierujemy nasze myślenie w stronę kategorii wyłącznie materialnych. Jeśli jednak potrzebujący to nie tylko ubodzy materialnie, to może warto zwrócić uwagę także na innych potrzebujących… zwłaszcza tych, z którymi mieszkamy pod jednym dachem…?
Jak zobaczymy w dalszych rozważaniach, Jezus – w czasie swojej Męki – doświadczył samotności także… wśród swoich! Nie wystarczy jedynie odpowiadać na oczekiwania… trzeba pokusić się niekiedy o odrobinę wyobraźni. Warto bliźnich i siebie zaskakiwać… przerostem miłości.
W opisywanym przez Marka zdarzeniu wszyscy mówią. Wszyscy, z wyjątkiem kobiety, która ograniczyła się do gestu. Zadowoliła się działaniem w milczeniu. My także zbyt łatwo ofiarowujemy słowa i… nic poza tym. Słowa – w miejsce Jezusa. Wyjaśniamy… to, czego nie ma. Interpretujemy… to, czego nie potrafimy dokonać. Stąd nasze znaki stają się tak mało przekonujące i bezowocne. Kobieta natomiast pozwoliła, aby to inni zinterpretowali jej czyn. Było to ryzykowne przedsięwzięcie – faktycznie bowiem tylko Jezus ocenił jej intencję właściwie – ale nie obrała innej drogi.
Jeszcze do niedawna moraliści kładli szczególny nacisk na poprawność intencji: każdy czyn miał być poprzedzony dobrą intencją, ponieważ tylko wtedy stawał się w rozumieniu teologicznym zasługą. Ogarnia mnie wątpliwość, czy w niektórych przypadkach nie był to przejaw interesowności? To tak, jakbyśmy dobre uczynki czynili nie ze względu na dobro z nich płynące, lecz w celu gromadzenia zasług. Skupiając się nadmiernie na naszych zasługach zapominamy o tym, co w chrześcijaństwie jest ważniejsze od nich, czyli o tym, co Bóg uczynił i czyni dla nas.
Sposób postępowania kobiety z Betanii jest ryzykowny, lecz zarazem wyzwalający: uczyniła to, co nakazywała jej miłość i tylko miłością się kierowała. Wiedziała, że Jezus właściwie oceni jej czyn… i nie zawiodła się.
Może bardziej niż o wzbudzanie dobrych intencji winniśmy zatroszczyć się o dobro w naszym działaniom. Kiedy czynimy coś z miłością – intencja staje się drugorzędna. ponieważ jest przez nią niejako wchłaniana. Jeśli w naszym życiu zabraknie miłości, tego braku nie wypełni żadna dobra intencja. Czyż matka zaprząta sobie głowę dobrą intencją, kiedy poświęca się dla dzieci?…
Zawsze jest obok nas ktoś, kto uzupełnia nasze braki, nadrabia nasze roztargnienia, choć my sami nie do końca chcemy się do tego przyznać. Miejmy zatem odwagę podziękować dzisiaj owej anonimowej kobiecie z Betanii za to, że pomimo naszych utyskiwań, narzekań, krytyk, nie dostosowała się do naszych oczekiwań, nie poddała się naszym sugestiom. Stańmy się, przynajmniej od czasu do czasu, mniej dokładni, a bardziej wyczuleni, bardziej otwarci na tajemnicę drugiego człowieka. Jeśli uda się nam rozbić flakonik naszych przyzwyczajeń, pewności, zarozumiałości, egoizmu, być może również wokół nas rozniesie się wreszcie zapach Ewangelii… Ten prawdziwy, nieskażony…
Dwa ostatnie zdania opisu zdarzenia (ww. 10–11) łączą się z początkowymi (ww. 1–2) i stanowią tło, na którym czyn nieznanej kobiety nabiera jeszcze większego znaczenia. Ktoś zupełnie obcy zdobył się na gest bezinteresownej miłości, podczas gdy Judasz, jeden z Dwunastu, swoim zachowaniem przyczynił się do zatrzymania Jezusa. Marek nie wyjaśnia nam motywów postępowania zdrajcy. (Istnieją na ten temat różne domysły: Jezus zawiódł oczekiwania zelotów, z którymi Judasz sympatyzował; Apostoł nie godził się z drogą upokorzonego i słabego Mesjasza, którą podążał jego Mistrz; był to rodzaj prowokacji: postawić Jezusa w sytuacji bez wyjścia, aby Ten ujawnił wreszcie swoją moc. Żadna z tych hipotez nie znajduje potwierdzenia w relacji Marka; motywy działania Iskarioty pozostaną dla nas tajemnicą). Tak naprawdę nie wiemy, na czym dokładnie polegała zdrada Judasza. Jego czyn zostaje określony słowem wydać. Ten właśnie czasownik będzie znaczył kolejne etapy rozpoczynającego się dramatu; Judasz umożliwił dokonanie pierwszego kroku.
Kiedy słyszymy imię Judasza, przychodzi nam na myśl to, co najgorsze. Przez wieki nagromadziło się wokół jego osoby bardzo wiele najbardziej wymyślnych epitetów, których lepiej nie powtarzać. Sięgamy po nie, potrzebujemy ich, aby poczuć się lepiej: nie jestem taki jak on… Wystarczy jednak zajrzeć do Ewangelii, a sprawy nabiorą zgoła innego kształtu. W momencie, kiedy Judasz dokonuje zdrady – poprzez jeden z najświętszych znaków miłości, jakim jest pocałunek – Jezus wydobywa z serca to jedno, jedyne imię: przyjacielu! Czy mamy się gorszyć zachowaniem Jezusa? Radzę zachować ostrożność. My również nauczyliśmy się zdradzać… Może więc i dla nas to właśnie słowo okaże się szansą zbawienia…?