Rozważanie Mk 14,12-25
Przygotowanie Paschy. Zapowiedź zdrady. Ustanowienie Eucharystii.
Jest noc. Ostatnia noc Jezusa. Jezus spożywał wieczerzę paschalną w towarzystwie Dwunastu. Wśród nich był zdrajca. Mistrz wyjawia ten fakt, chociaż nie wymienia jego imienia: Zaprawdę powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi, a potem ten, który je ze Mną…, ten, który ze Mną rękę zanurza w misie (ww. 18–20). Widoczna jest wyraźna aluzja do starotestamentowego tekstu: Nawet mój przyjaciel, któremu ufałem i który chleb mój jadł, podniósł na mnie piętę (Ps 40,10). Reakcja uczniów jest szczególna. Żaden z nich, mimo że w tym momencie nie czuł się winny zdrady, nie wykluczył siebie, stąd pytanie: Czyżbym ja? (w. 19).
Jezus, w swoim dalszym wystąpieniu, nakreśla niejako dwie drogi: swoją – pozostającą w zgodności z wolą Ojca, i drugą – tego, który go wyda. Wprawdzie śmierć Syna Człowieczego jest częścią Bożego planu zbawienia, jednak fakt ten w niczym nie umniejsza straszliwej odpowiedzialności zdrajcy: byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził (w. 21b). Słowa Jezusa nie stanowią jednak przekleństwa; są raczej napomnieniem naznaczonym ogromnym bólem. Wyrażenie to wskazuje na haniebne zachowanie się Judasza, ale nie musi być rozumiane w sensie wiecznego potępienia. Zastanawianie się nad wiecznym losem Judasza nie wchodzi w zakres zainteresowań Ewangelisty Marka. Za św. Hieronimem moglibyśmy stwierdzić, że „lepiej jest nie żyć, niż żyć źle”. Tak drastyczny osąd zdrajcy stanowi przede wszystkim zaproszenie stale skierowane do każdego z nas – abyśmy zastanawiali się, nieustannie, nad naszą odpowiedzialnością przed Bogiem za nasze czyny. Aby przyjąć Jezusa, trzeba pójść za myślą Bożą i pozostawić ludzki sposób myślenia. Trzeba przejść od egoizmu do miłości. Kto nie dokona tego przejścia – pozostanie w śmierci, tak jak Judasz.
W zdradzie Judasza ogniskuje się tajemnica zaślepienia chrześcijanina (on był jednym ze swoich – jeden z Dwunastu!). W odróżnieniu od Piotra, ucznia niewiernego, lecz wierzącego, Judasz nie wierzy i nie uznaje, że Jezus jest wyzwolicielem, czyli tym, który, ofiarując samego siebie, daje swoje życie. Piotr zaprze się Jezusa, ale nie przestanie w Niego wierzyć: duch jest ochoczy, ale ciało słabe (por. w. 38) – tę słabość można pokonać jedynie modlitwą. Świadomi tego pamiętajmy, że nawet jeśli ktoś poczuje się zatracony, może zawsze zapłakać jak Piotr i dzięki temu napotkać spojrzenie Mistrza, które Go oczyści i zapali w nim na nowo światło nadziei.
Judasz mylnie ocenił Jezusa. Pomimo że był tak blisko Niego, że został autentycznie powołany, nigdy nie ukochał swojego Mistrza. Nie połączył własnego serca z Jego Sercem, nie dostosował swojego myślenia do Jego myślenia. Okazuje się zatem, że samo bliskie przebywanie z Jezusem nie sprawi, iż człowiek stanie się dobry. Drugiego człowieka nie da się nauczyć kochać, jeśli on sam tego nie zechce. Nie ma takiej możliwości! Historia Judasza podważa teorię kształtowania człowieka przez środowisko. On przecież przebywał w środowisku świętych i wspaniałych ludzi. Czyż można mieć lepszego wychowawcę niż Jezus? Warto zatem raz jeszcze uzmysłowić sobie, że sama bliskość fizyczna – w naszym przypadku będzie to np. czytanie Ewangelii, uczestnictwo w Eucharystii, Komunia św., chodzenie do kościoła – nie stanowią jeszcze gwarancji naszej doskonałości. W każdym przypadku chodzi bowiem o serce, a nie o ręce – bo ręka może zdradzić; chodzi o serce, nie o słowa – bo słowa mogą zdradzić…
Wielu z nas zasiada wprawdzie z Chrystusem przy jednym stole, przy tym stole, przy którym On łamie z nami chleb… ilu jednak z nas wyrusza, aby z Nim żyć, przyjmując wszystkie konsekwencje tej decyzji? Nie jest trudno stanąć po stronie Boga, kiedy On potwierdza nasze oczekiwania, aspiracje, sny o wielkości, potędze i sławie. Problem natomiast rozpoczyna się wówczas, gdy Bóg zaczyna wypełniać swoje obietnice… kiedy pragnie, abyśmy stali się Jemu podobni. Kobieta z Betanii (o której mówiliśmy w poprzednim rozważaniu) jest figurą chrześcijanina, który przyjmuje Chrystusa takim, jakim jest. Natomiast Judasz jest figurą chrześcijanina, który odrzuca drogę pokory, a zatem zdradza Chrystusa.
Zdrajcami wiary nie są chrześcijanie niespójni, słabi i grzeszni, ponieważ kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień… (J 8,7). Zdrajcami wiary stajemy się wówczas, gdy zamykamy się na wierność Chrystusa i wystrzegamy się daru Jego łaski; wtedy właśnie, gdy nie akceptujemy drogi krzyża, klęski, przegranej, kiedy odrzucamy skandal krzyża i uważamy siebie za oszukanych, rozczarowanych przez Chrystusa w naszych nadziejach i aspiracjach. Grzechem naszym – bardziej niż niepewność wiary – staje się brak lojalności względem Jezusa i proponowanej przez Niego drogi.
Wypowiedź Jezusa jeden z was Mnie zdradzi (w. 18) wskazuje na jeszcze jeden ważny element – grzech jest obecny wewnątrz wspólnoty. Często zło atakujące Kościół widzimy jedynie w tych, którzy stoją z boku, na zewnątrz, wśród wrogów. Aby doświadczyć przebaczenia, wspólnota musi uznać swój grzech. Jeśli tego nie uczyni, ryzykuje utratę łaski. Właśnie dlatego uczniowie pytają: Czyżbym to ja? (w. 9). Mają świadomość tego, że ta sprawa może dotyczyć ich wszystkich. Wydaje się, że dla Marka nie ma znaczenia, kto był zdrajcą. Jakby celowo nie wskazuje na konkretną osobę, aby wszyscy poczuli się zmuszeni do szukania odpowiedzi. Jeśli znalezienie wroga służy jedynie do przerzucenia na niego naszej własnej odpowiedzialności – rozmijamy się z prawdą Ewangelii. Św. Marek uzmysławia nam, że każdy z nas jest zdolny do zdrady. Jezus nie został zabity jedynie przez wrogów: został zabity przez wszystkich i dla wszystkich. Judaszem zatem stajemy się wtedy, gdy nie uznajemy naszej winy i w konsekwencji odrzucamy przebaczenie Jezusa. Ewangelista Marek powie nieco później dobitnie: Jeden z Dwunastu… (w. 43), a Dwunastu to przecież Apostołowie, filary Kościoła. Zatem zdrada nie jest jedynie marginalnym, przypadkowym wydarzeniem. Jesteśmy grzesznikami nie tylko jako jednostki, ale także jako wspólnota. Wspólnota ludzi wierzących, mimo iż uświęcona Krwią Chrystusa, potrzebuje Jego ciągłego przebaczenia.
Jeśli tak wygląda sytuacja, to my – jako uczniowie Jezusa – nie możemy się nawzajem oskarżać. Powinniśmy raczej pomagać sobie, aby każdy z nas mógł swój grzech poznać i uzyskać pociechę oraz przebaczenie. Nie wolno nam nikogo skazywać za jego zdradę, dopóki on sam wierzy w miłosierdzie Chrystusa. Natomiast gdy nie wierzy – również nie potępiajmy go, lecz współczujmy, tak jak to uczynił Chrystus wobec Judasza (por. w. 21). „Wszystko, co potępiamy u innych, znajdziemy we własnej duszy” (Seneka). „Kto sądzi swego bliźniego, może się zawsze pomylić. Kto mu przebacza, nie myli się nigdy” (kard. Waggerl). Ponadto, kto dokonuje sądu nad bliźnim – uzurpuje sobie potęgę samego Boga (por. Mt 13,24n).
Pomiędzy zdradą a zapowiedzią zaparcia się Piotra, ewangelista Marek umieszcza opis Ostatniej Wieczerzy. Nie ma w tym obrazie wzmianki o baranku paschalnym, ponieważ prawdziwym ofiarowanym Barankiem jest sam Jezus, który daje swoje życie za wszystkich (por. w. 24; 10,45).
To, co Jezus uczynił tamtego wieczoru, stanowi zasadniczy imperatyw życia każdego chrześcijanina. Kto przyjmuje Jezusa jako dar, i podobny dar czyni ze swego życia, żyje naprawdę. Kto tego nie dokona – pozostanie w śmierci. Pamiętajmy, że Ciało i Krew, którymi się posilamy, nie rozwiązują zadań i problemów, którym mamy stawić czoła, Eucharystia bowiem została ustanowiona przed Kalwarią. One mają nas jedynie przekonać, że od tej chwili w naszych wysiłkach nie będziemy już nigdy sami. Gdy zaatakuje nas zło, tuż obok pojawi się spotęgowana miłość Jezusa, zogniskowana niejako w Eucharystii. Chrystus nigdy nie zawiedzie, nawet wtedy, gdy zostanie przybity do Krzyża… Krzyż bowiem stanowi najlepszy dowód Jego niezwyciężonej miłości.
Między trzydziestoma srebrnikami, które brzęczą w mieszku Judasza, jest także i mój udział. Także i ja zapłaciłem za tę zdradę. W Judaszu sumują się moje małe i wielkie zdrady. Jeśli mamy choć odrobinę odwagi i potrafimy spojrzeć prawdzie w oczy, zrozumiemy bez trudu, że Judasz zdradził, bo sam… został wcześniej zdradzony. Ewangelista Jan odnotuje, że wszedł w niego szatan (J 13,27). Stało się to możliwe, ponieważ wcześniej Judasz został pozbawiony miłości swoich towarzyszy. Jak na ironię, gdy wspólnie zasiedli do posiłku, który miał od tej chwili stać się dla nich symbolem jedności – oni pozostali na miejscu, podczas gdy Judasz oddalał się… A przecież byli jego przyjaciółmi, należał do ich grona. Więź z Mistrzem winna rozbudzić w ich sercach wzajemną miłość. Można przypuścić, że nowo powstały Kościół zdradził swojego Mistrza wcześniej, niż to uczynił Judasz. Czyż nie byłoby pięknie, gdyby ruszyli za Judaszem, aby go powstrzymać, przygarnąć? Gdyby choć jeden z nich się przemógł… kto wie, czy wówczas miłość by nie zwyciężyła! Wiedzieli przecież, gdzie go szukać… Jeśli Eucharystia nie wyrwie nas z Wieczernika naszej uspokajającej pobożności, jeśli nie porwie nas ku działaniom naznaczonym szaleństwem Ewangelii – ryzykujemy zmarnowanie tego Pokarmu. Zdrada braci zawsze łączy się ze zdradą Boga. Jeśli tego nie pojmiemy, Chrystus pozostanie w agonii do końca świata.
Bóg ofiarowuje się człowiekowi, a człowiek Go zdradza. Dar Boga wyprzedza jednak wszelką zdradę. Judasz jest zawsze spóźniony i to jest jego prawdziwy dramat. Kiedy zwraca się ze swoją propozycją do wrogów Jezusa, nie wie, że jego przyszła ofiara, Jezus, już wcześniej dał siebie na okup za wielu (czyli za wszystkich, także za niego!). Nikczemność ludzka nigdy nie uprzedzi miłosierdzia Bożego. Jedyny raz, kiedy Judasz będzie szybszy, nastąpi wówczas, gdy pójdzie się powiesić. Można by powiedzieć, że to pośpiech doprowadził go do śmierci. (Istnieje jednak uzasadniona wątpliwość: może i tym razem został wyprzedzony…).
Czy rozważając Mękę naszego Pana zdołamy wreszcie zrozumieć, że wierność jest domeną Boga, a nie naszą? Że zdrada i zaparcie się Go mogą zostać wyeliminowane jedynie wówczas, gdy uda nam się zastąpić nasze „ja” bardziej realistycznym „czyżbym ja”? Chwiejne „może” zabezpiecza nas przed przegraną, ponieważ „zobowiązuje” Boga do tego, aby to On sam nas podtrzymywał.
Biorąc pod uwagę to, co zdarzyło się podczas Męki, wyrażenie to jest Ciało moje (w. 22) można by uzupełnić słowami: to jest Ciało moje – zdradzone, pobite, będące przedmiotem drwin, obelg i zniewag. Posilać się tym Ciałem znaczy „otrzymać w spadku” to wszystko, czego Ciało to doświadczyło i upodobnić się do tej siły miłości i do tej zdolności przebaczania, które wygrywają z każdą zdradą, przemocą i zniewagą.
Oczywiście istnieją chrześcijanie, którzy przyjmują Komunię świętą, a potem wydają się być nieobecni. Ich nieobecność w tym momencie nie jest jednak niczym innym, jak tylko konsekwencją wcześniejszej nieobecności; albo trafniej – konsekwencją odrzucenia obecności Chrystusa. Akceptują obecność Mistrza siedzącego za stołem, ale nie chcą się zgodzić na Jego obecność w ich życiu. A przecież Jezus w pewnym momencie powstał od stołu i wyszedł… Stawił czoła ciemności. Pragnienie pozostania na stałe przy stole wydaje się być wręcz absurdalne, ponieważ trudno pozostawać w łączności z… nieobecnym. Eucharystia nie oznacza zatem przebywania z Jezusem, ale zgodę na to, by On zabrał nas ze sobą, dokądkolwiek pójdzie.