XIV Niedziela Zwykła (B)

strefywiaryhomilie, homilie-b

[Mk 6,1-6]

Trudno przypuszczać, aby Jezus był zachwycony przyjęciem, jakie Mu zgotowali współrodacy z Nazaretu. W Jego słowach wybrzmiała nutka goryczy, której powodem była mentalność pełna uprzedzeń, przeciętności, zazdrości. Mimo tego nie dał się ogarnąć tej atmosferze niechęci, bo jak czytamy: „obchodził okoliczne wsie i nauczał” (Mk 6,6). To bardzo cenna i konkretna wskazówka: dla człowieka prawdziwie Bożego, dla autentycznego chrześcijanina, świat nie może stać się… więzieniem. Wbrew niekiedy tragicznym i niesprzyjającym okolicznościom zawsze znajdzie się jakieś „gdzie indziej”, gdzie słowo Boże może być głoszone i praktykowane. Nie zmienia to jednak faktu, że pozostaje pytanie o motyw odrzucenia Jezusa.

Jego rodacy mogli Mu wybaczyć inteligencję – wielu przysłuchiwało się z zachwytem Jego wywodom; mogli Mu wybaczyć Jego cuda – niekiedy dobrze jest mieć kogoś swojego, o tak przydatnych i niezwykłych umiejętnościach… Trudno jednak było zgodzić się im na niepokój, które Jego słowa wzbudzały w ich sercach. Winą Jezusa – jak zresztą każdego proroka, o czym dobitnie świadczy cała historia zbawienia! – jest to, że nie zamierzał dostosować się do zasad ustalonych przez nich, że nie chciał odgrywać roli „głosu na zamówienie”.

W pewnym miasteczku pojawił się znakomity kaznodzieja, który gromadził na swoich kazaniach nieprzeliczone rzesze wiernych. Nie inaczej było i tym razem. Jego wystąpienie przedłużało się w czasie, ale dopóki mówił o sprawach, o których słuchacze chcieli słyszeć, czas nie wydawał się żadnym problemem. Tłum zaczął topnieć dopiero wówczas, kiedy w sowach mówiącego zaczęły pojawiać się pytania niewygodne, choć konieczne, prowadzące do podjęcia decyzji o nawróceniu się… Na efekt nie trzeba było czekać zbyt długo. Wkrótce plac kościelny – na nim bowiem ze względu na ilość przybyłych rzecz się rozgrywała – opustoszał i pozostał tylko sam. mówca. Mimo braku słuchaczy… nie przestawał jednak mówić. Przypadkowy turysta, który pojawił się w miasteczku, nie był w stanie zrozumieć tej niecodziennej sytuacji. Dlaczego przemawiasz, skoro nikt cię nie słucha? – spytał wielce zdziwiony. Kiedy zacząłem przemawiać – odrzekł mu kaznodzieja – miałem nadzieję że zmienię słuchaczy, przynajmniej trochę. Teraz przekonałem się, że muszę nadal przemawiać, aby to oni mnie… nie zmienili”.

Prawdziwy prorok nie lęka się zatem, że zabraknie słuchaczy; dba jedynie o to, by to jemu nie zabrakło nigdy właściwego słowa, tego słowa, które powierzył mu Bóg.

Zachwyt, który mógł doprowadzić rodaków Jezusa do odkrycia zbawienia, stał się dla nich powodem… zgorszenia. Jest to o tyle dziwne, że słyszeli poprawne treści, a nie byli w stanie wyciągnąć poprawnych wniosków. Dostrzegali rzeczy nadzwyczajne, ale wyjaśnienia szukali jedynie w im dostępnych kategoriach, do których tak mocno już przywykli. Nie potrafili otworzyć się na nowość… Jeśli coś nie mieściło się w ramach ich możliwości, musiało zostać odrzucone, skrytykowane, poniżone… „Czy nie jest to cieśla?” (Mk 6,2).

Także dzisiaj Bóg „przechodzi” przez nasze życie zupełnie zwyczajnie, normalnie, niekiedy wręcz niepostrzeżenie. Jego błędem i winą – podobnie jak wówczas – jest to, że nie odpowiada naszym oczekiwaniom; nie pasuje do naszych schematów; nie przestrzega zwyczajów i norm określonych przez sondaże opinii publicznej, radio, telewizję, Internet, najnowsze trendy, obowiązujące mody… To naprawdę zastanawiające, że Bóg w jakiś sposób jest zawsze dla człowieka „niewygodny”. Jedni w Niego nie wierzą, bo Go nie widzą; inni – jak w naszym fragmencie – nie wierzą, bo Go widzą. Są tacy, co Boga odrzucają, bo jest zbyt odległy od ich wyobrażeń; i tacy, którzy Go nie przyjmują, bo jest zbyt znany. Ciągle obecna jest niebezpieczna możliwość: ludzie są gotowi odrzucić Boga prawdziwego, byleby tylko nie zrezygnować z Jego obrazu, który sobie sami wytworzyli.

Ewangelista komentuje, że Jezus „nie mógł tam zdziałać żadnego cudu” (Mk 6,5). Oczywiście nie oznacza to, że zabrakło Mu mocy… Motyw jest oczywisty: to ludziom zabrakło wiary, by z Jego mocy skorzystać. Taka niemożność, niestety, może i nam się dzisiaj przytrafiać. Nie lekceważmy tego!

Pozostaje jednak znak nadziei: „Jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich” (Mk 6,5). Byli zatem i tacy mieszkańcy Nazaretu, którym udało się przeciwstawić ogólnemu klimatowi zwątpienia i niewiary, odrzucenia i pogardy. To dowód, że do Jezusa można dotrzeć nie tylko na drodze intelektualnego rozumowania, ale także poprzez własną… słabość, cierpienie, ból. Nie lekceważmy tych możliwości, przecież one są nam najbliższe.

Ci, którzy chcieli od razu wiedzieć, kim On jest, pogubili się i zatracili się w swej pysze; nieliczni – potrafili być cierpliwi i dlatego doznali od Niego uzdrowienia. Amen.

Ryszard Wróbel OFMConv

 

 

 

 

<<< PoprzedniNastępny >>>