[Łk 19,1-10]
W naszej tradycji moralnej Bóg ma tylko dwie możliwości: karać tych, którzy źle robią i nagradzać tych, którzy dobrze czynią. Tymczasem cała historia ewangeliczna (i biblijna) wskazuje na trzecią możliwość: Bóg może sobie pozwolić na luksus przebaczenia!!! Na potwierdzenie tego dzisiejsza Ewangelia dostarcza nam przekonującej ilustracji. Jezusowi przyszedł do głowy pomysł, by zagościć w domu znanego celnika Zacheusza: „Zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu” (Łk 19,5). A gdy on, zaskoczony i uradowany przyjął Go u siebie „wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę” (Łk 19,7).
Tak, to prawda, że jesteśmy znakomitymi organizatorami dróg Bożych. Zamiast odkrywać Boże plany, próbujemy raczej narzucić Mu nasze pomysły, zapominając, że Jego Duch i tak powieje tam, gdzie zechce. Uczestników zdarzenia razi fakt, że Jezus „do grzesznika poszedł w gościnę”. Nie rozumieją wielkości chwili… nie potrafią cieszyć się zaskakującą, nieoczekiwaną prawdą: oto dom grzesznika staje się domem Pana! (No właśnie, a gdyby tak Jezus skierował swoje kroki do twojego czy mojego domu? Czy byłby to wybór właściwy!?).
Warto sobie uświadomić, że Bóg nie ma dzisiaj… swojego domu – przychodzi zamieszkać w twoim, tam gdzie ty mieszkasz, żyjesz, śpisz, pracujesz, kochasz, cierpisz… o ile rzeczywiście miejsce to jest twoim domem! „Jeśli twój duch jest gdzie indziej; chodzi po domu twojego bliźniego, zazdrości mu jego łóżka i żony, jego chleba i wina, jego pracy i odpoczynku, to oszukujesz siebie: nie jesteś w domu Pana, bo nie ma ciebie w twoim własnym” (Lemercier)
W zgodnej opinii ludzi Jezusowi nie wolno zatem przebaczać, solidaryzować się z potrzebującymi, zasiadać przy jednym stole z grzesznikami. Może być twardy wobec błądzących, może obdarzać cudami, byleby tylko nie wybaczał. Ten rodzaj skrzywienia – niestety – w perfekcyjny sposób przenosimy w nasze codzienne życie. Czy jest jakieś wyjście? Czy można to nastawienie zmienić?
Jezus, który zna serce człowieka i nie potrzebuje, by Mu ktoś podpowiadał, kim jest ten czy tamten, wie, przed kim ma milczeć, a przed kim mówić. Jezus nie osądza, po prostu stawia swego rozmówcę przed jego własną prawdą.
Bohater dzisiejszego zajścia, Zacheusz, jest bogaty, posiada wiele, ale nadal… szuka. Ważne: czyni to, mając świadomość własnych ograniczeń, własnej znikomości… Jeśli zatem zdobędziemy się na odwagę i oczyścimy obraz Zacheusza z potocznych naleciałości i pochopnych ocen, odkryjemy w nim zachowania, gesty, decyzje, które dla nas – porządnych – stanowią spory problem… stają się wprost niezwykłym wyzwaniem!
Jednym z największych zagrożeń dzisiejszego chrześcijaństwa (a więc także i naszym) jest anonimowość. Wszyscy jednakowi, wszyscy ułożeni, broń Boże, by ktoś się wychylił, dał się zauważyć, pokusił się o gest wykraczający poza „codzienną normalność”. W takiej sytuacji nie ma się co dziwić, że nikogo już dzisiaj nie zaskakujemy. Światło „wstawione pod korzec”, sól „zneutralizowana”, słowo jak miecz obosieczne „doszczętnie przytępione”, paradoksy ewangeliczne „wyrzucone z obiegu”, a wszystko to w imię tzw. postępu, wszechobecnej tolerancji, dostosowania się do współczesności, poprawności politycznej bądź partyjnej, chęcią bycia na fali…
Co zatem – w tak ustawionym świecie wartości – zrobimy z logiką Ewangelii, w której Chrystus przekonuje nas nieustannie, że warto stracić, by zyskać; warto umrzeć, by żyć; warto cierpieć, by się radować; warto „być”, a nie tylko „mieć”? Co z wymaganiami, które idą dalej, niż zdolny jest zaakceptować ogół ludzi? Dla chrześcijanina – człowieka, który pragnie swoje życie uzgadniać z wymaganiami Chrystusa – konformizm jest zbyt ciasny.
We wspólnocie – zwłaszcza chrześcijańskiej – nie ma nic gorszego od postawy pełnej zazdrości i zawiści. Zamiast radować się łaską drugiego, człowiek staje się zimny, przygnębiony, ponieważ ktoś inni czyni dobro, nawraca się i postępuje lepiej, niż my byśmy tego chcieli. Ci zazdrośni przeciwnicy nie chcą uznać, że Zacheusz się zmienił. Nie jest już taki jak przedtem. Zbawienie naprawdę weszło do jego domu. Powstał z martwych. Tak właśnie! Ewangelista nie bez powodu zauważa „powstawszy…”. Zacheusz wskrzeszony z martwych dzięki spotkaniu z Jezusem może wreszcie stanąć na własne nogi. Odzyskał godność, spontaniczność, wewnętrzną wolność, a nade wszystko zdobył konieczne oderwanie się od dotychczasowych, zniewalających go bogactw. Pozbył się całego tego ciężaru, który z taką zachłannością nosił w sobie. Przeżył radykalne nawrócenie… Odzyskał swój pierwotny obraz.
Współdzielić, aby zbawić, a nie żeby wszystko zostało jak przedtem; współdzielić, aby wyciągnąć ludzi z niewoli; współdzielić, aby postępować za „Synem Człowieczym, który przyszedł szukać i zbawić tego, co się zagubił” – oto prawdziwe znamiona chrześcijanina! Jeśli nasze współdziałanie nie staje się próbą wyciągnięcia, wydobycia, a zatem zbawienia tego, kto się zgubił, wówczas rzeczywiście nadchodzi moment powrotu do… początków, by nie ryzykować utraty celu, dla którego – postępując za Synem Człowieczym – wyszliśmy na tę samą co On drogę, prowadzącą z „naszego” Jerycha do „naszej” Jerozolimy.
Być może błędem, który ciąży nam na sumieniu najbardziej jest to, że po spotkaniu z Jezusem staliśmy się… zbyt roztropni, uważni, rozumni, wyczuleni na to, by Ewangelia nie weszła zbyt daleko w nasze życie. Jeśli tak – to oczekiwanie na „bożych szaleńców” jest nadal aktualne.
Opowiadanie ewangeliczne kończy się dość ogólnym, albo bardzo znamiennym stwierdzeniem: „Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”.
Zapewne nie będzie przesadą stwierdzenie, że i na naszej drodze kolejni Zacheusze oczekują naszego znaku. My jednak idziemy do przodu, obrzucamy ich spojrzeniem, katalogujemy, doczepiamy etykiety, nierzadko potępiamy… i w konsekwencji nasza życiowa droga staje się „aleją straconych okazji” (Pronzato). Dopiero Jezus musi przejść powtórnie „odszukać to, co zginęło”, albo raczej to… co myśmy stracili!
Zachowanie i nastawienie Jezusa staje się dla nas przykładem i zarazem ciągłym wyrzutem. On potrafił się zatrzymać, spojrzeć w oczy, dotrzeć do serca… i dlatego był w stanie zrozumieć Zacheusza. A wówczas… wystarczy tylko drobny gest.
Nie kochajmy innych tylko dlatego, że są dobrzy: sprawmy raczej, żeby stali się dobrymi, ponieważ ich kochamy. W każdym człowieku istnieje obraz Boga, często wyblakły, przyćmiony, zdeformowany. Musimy go odszukać, odzyskać, wynieść na światło dzienne… wart jest tego! To nasze „zadanie domowe” na dziś, na teraz!
Ryszard Wróbel OFMConv

