Mk 10,46-52
Ślepiec Bartymeusz prosi Jezusa o odzyskanie wzroku. Ewangelia chce nas sprowokować do utożsamienia się z nim, abyśmy i my zwrócili się do Jezusa z podobną prośbą. Jeśli przyjmiemy tę prowokację, powinniśmy zakrzyknąć wraz z niewidomym: „Ulituj się nade mną” (Mk 10,48).
Może nieco dziwić, że Jezus pyta niewidomego, czego ten od Niego oczekuje… Wiedział przecież wszystko, a poza tym nietrudno było się domyśleć, że marzeniem każdego ślepca jest odzyskanie wzroku. Ta oczywistość wskazuje, że za tego rodzaju pytaniem kryje się niezwykle ważne pouczenie: powinniśmy naprawdę zdać sobie sprawę z tego, czego pragniemy. Gdyby Jezus stanął dzisiaj przed tobą, z tym samym pytaniem, potrafiłbyś/potrafiłabyś faktycznie odpowiedzieć? A jeśli tak, to twoja odpowiedzieć byłaby bardziej zbieżna z prośbą… synów Zebedeusza, czy… niewidomego spod Jerycha?
Zasadnicza różnica między nami, a bohaterem tej ewangelicznej perykopy polega na tym, że my jesteśmy o wiele mniej świadomi naszej ślepoty (faktycznie bowiem widzimy oczami ciała), a to utrudnia, a niekiedy wręcz uniemożliwia nam zwracanie się do Pana. Jak w takiej sytuacji zdać sobie sprawę, że potrzebujemy uzdrowienia? To zaskakujące, ale niestety potwierdzone życiowym doświadczeniem: im mniej widzimy, tym mniej prosimy o… dar wzroku. Wielu z nas jest ponadto przekonanych, że wie wszystko, że zna odpowiedzi na każde pytanie. A im dłużej pozostajemy zaślepieni, tym bardziej jesteśmy pewni siebie, niekiedy do granic absurdu; to bardzo niebezpieczne i ryzykowne nastawienie.
Ta nasza życiowa ślepota objawia się na różne sposoby. Jesteśmy ślepi, gdy potrafimy zwracać uwagę jedynie na zło i na negatywne strony rzeczy i osób; jesteśmy ślepi, gdy – niekiedy w obronie słusznych zasad i norm – zwracamy uwagę jedynie na przepisy prawa, a zapominamy o człowieku i potępiamy go; jesteśmy ślepi, gdy zapatrzeni w siebie nie potrafimy się cieszyć pięknem i dobrem, które wyszło z ręki Stwórcy, albo co gorsza – obracamy je przeciwko Niemu i przeciwko Jego stworzeniom; jesteśmy ślepi, gdy lękamy się stawiać czoła problemom i nie bierzemy pod uwagę głosu naszego sumienia; jesteśmy ślepi, gdy nasz sposób naśladowania Jezusa sprawia, że inni postrzegają pójście za Nim jako pomyłkę i stratę; jesteśmy ślepi, gdy dajemy się omamić teraźniejszością, zapominając o życiu wiecznym, do którego przecież Bóg nas powołał.
Z takiego rodzaju ślepoty może nas wyzwolić cierpliwe i nieustanne wsłuchiwanie się w słowo Boże. Tylko ono bowiem jest w stanie ukazać nam rzeczywistość we właściwym świetle. A gdy tak się stanie, będziemy gotowi, aby powstać i ruszyć za Jezusem, dokądkolwiek zechce nas poprowadzić.
W całym opowiadaniu szczególną rolę odgrywa tłum… Ewangelista zwraca uwagę na oportunizm ludzi, którzy go tworzą: w momencie, gdy Bartymeusz woła o pomoc, są zdegustowani, ponieważ jego krzyk zakłóca ich spokój, przeszkadza im w ich wędrówce; z chwilą, gdy Jezus, usłyszawszy wołanie dostrzega biedaka – zachęcają go do odważnego wysunięcia się naprzód. Paradoksalnie zatem tłum dodaje odwagi dopiero wówczas, gdy Bartymeusz… sam jej sobie dodał. Nie dał się zniechęcić nieprzychylnymi mu komentarzami, wręcz przeciwnie – im bardziej był uciszany, tym bardziej wzmacniał swój krzyk nadziei.
Przerwać barierę tłumu, kordony przyzwyczajeń, odrzucić wyznaczone przez innych granice, wejść na scenę w chwili, gdy trzeba, a nie dopiero wówczas, gdy inni na to pozwolą… oto prawdziwy cud! Przesunąć się z marginesu życia ku centrum prawdy o wartości własnego istnienia… oto prawdziwy moment łaski.
Jezus kocha ludzi takich jak Bartymeusz. Dlatego, że mają odwagę wykrzyczeć to, o czym inni (tłum) jedynie szepcą: Ty jesteś Mesjaszem, Ty jesteś Zbawcą, Ty jesteś Uzdrowicielem… Ten człowiek wie, gdzie szukać pomocy, nie boi się kompromitacji, że szuka tam, gdzie inni mu wskażą, gdzie wypada, gdzie powinno się; nie lęka się w tym względzie żadnej przesady: wie, że skoro jest to jego jedyna szansa, to nie może z niej zrezygnować pod żadnym pozorem.
Warto przypomnieć, że wołanie Bartymeusza zostało upamiętnione w liturgii, w sformułowaniu, które wszyscy doskonale znamy i tak często powtarzamy recytując lub śpiewając: Kyrie eleison – Panie, zmiłuj się nad nami! Adresatem tego wołania jest i pozostanie na wieki serce Pana, czułe na wszelkie cierpienie. Podejmując to wołanie na początku każdej mszy św. w akcie pokutnym, kojarzymy je zazwyczaj ze skruchą, oczyszczeniem, żalem… To dobrze, ale to nie wszystko! Ten okrzyk powinien nas nauczyć spoglądania nie tyle na siebie, lecz przede wszystkim na Tego, który jest nam w stanie pomóc! Amen.
Ryszard Wróbel OFMConv