[Łk 18,1-8]
Oto kolejna zaskakująca przypowieść. Modelem modlitwy pełnej ufności i stałości jest tym razem uboga wdowa; taka sytuacja wydaje się normalna. Problem rodzi się dopiero wówczas, gdy uświadomimy sobie, że interwencja Boga wydaje się być przyrównana do zachowania nieuczciwego sędziego.
Spróbujmy przyjrzeć się bohaterom dzisiejszej przypowieści bez emocji.
Najpierw sędzia. Typ człowieka, którego nikt z nas nie chciałby spotkać na swojej drodze. Niewierzący, arogancki, bezlitosny, pozbawiony ludzkich uczuć, obojętny na głos sumienia, człowiek nastawiony wyłącznie na własną wygodę, ograniczony egoizmem, nieczuły na potrzeby innych. Wszystko to daje nam obraz osoby, po której nie można się spodziewać niczego dobrego.
Naprzeciw niego staje wdowa, obraz bezbronnej słabości, pozbawiona jakiegokolwiek oparcia, zdana wyłącznie na siebie. Z pewnością nie jest w stanie opłacić sobie adwokata. W zasadzie ma do pokonania dwie przeszkody: swojego przeciwnika i urzędnika, do którego zwraca się o pomoc. Jest ofiarą dwóch nadużyć: przemocy z jednej strony i obojętności z drugiej. Wydaje się być na pozycji przegranej już w punkcie wyjścia. Mimo to nie poddaje się, nie ustaje w swoich zabiegach, by zdobyć przychylność nieprzejednanego sędziego. Przychodzi do niego, raz, drugi dziesiąty, piętnasty. Atakuje go swoją prośbą, gdziekolwiek go spotka. Jej nieustanna prośba prześladuje go wszędzie.
Wreszcie sędzia … kapituluje! Nie można dłużej wytrzymać jej ciągłego nachodzenia i postanawia bronić jej sprawy, by wreszcie uwolnić się od niej i mieć święty spokój. W rzeczywistości wdowa odkryła słaby punkt nieczułego sędziego: jego egoizm. Sprawiedliwości stało się zadość, nie dlatego, że został wysłuchany głos prawa, ale by więcej nie było słychać natarczywego głosu prośby.
Co z tego wynika? Że słabość przeważyła nad siłą. Osoba bezbronna pokonała moc pełną arogancji. I to jest pierwsza lekcja płynąca z dzisiejszej Ewangelii. Nie powinniśmy się lękać naszej słabości. Wprost przeciwnie, powinniśmy się cieszyć z tego powodu. Nie możemy dać się zastraszyć trudnością nie do pokonania. To bezużyteczne szukać w takich przypadkach pomocy gdzieś indziej. Właściwą broń odnajdziemy w nas samych, w naszej słabości, w naszym ubóstwie. To dzięki nim, nie tylko mamy możliwość, ale wręcz pewność zwycięstwa i osiągnięcia zamierzonego celu.
Ważne jest abyśmy nie ustali w naszych wysiłkach, zwłaszcza wtedy, gdy rezultat końcowy nie nadchodzi, gdy się opóźnia, gdy każe na siebie zbyt długo czekać, gdy nasze wołanie zdaje się być krzykiem w próżnię. Tego rodzaju opóźnienia powinny stanowić dla nas pokarmem, który umacnia naszą nadzieję. Mało tego, po drugiej stronie – i tu mamy do czynienia niejako z negatywem drugiej postaci z przypowieści – mamy do czynienia nie z nieczułym sędzią, ale z Ojcem, który pozwala się ranić okrzykiem swoich dzieci i czeka na moment, w którym mógłby odpowiedzieć na ich błagania.
Mamy tutaj do czynienia ze swoistym paradoksem: nie słabość przeciwko sile, lecz słabość (nasza) przeciwko słabości (Boga; nikt bowiem nie jest bardziej bezbronny niż Bóg, który kocha). Nietrudno się domyśleć, że Bóg kocha nasze nalegania, sprawiają Mu one przyjemność, ponieważ lubi być niepokojony przez swoje dzieci, pod warunkiem, że te nasze prośby i błagania dochodzą do Niego poprzez kanał wiary!
„Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. Przypowieść zamyka się tym niepokojącym pytaniem. No właśnie. Czas Boga nie jest naszym czasem. Może się dlatego zdarzyć, że kiedy Bóg spieszy się, aby nas wysłuchać … nasza wiara dawno już zgasła!
Nasze zmęczenie nadchodzi wcześniej niż pomoc kochającego Boga. A więc, gdy zostanie przerwany kanał wiary, wiele odpowiedzi nie dochodzi do celu przeznaczenia. I jakby tego było za mało – potrafimy narzekać, że Bóg jest głuchy, że nie chce nas wysłuchać… Amen.
Ryszard Wróbel OFMConv

