[J6,54.60-69]
Zdarzają się treści, których wolelibyśmy nie słyszeć. Taka sytuacja przytrafiła się uczniom Jezusa: tak dobrze zrozumieli, co On do nich powiedział, że nie chcieli tego przyjąć; Jego orędzie było zbyt odległe od ich oczekiwań, wyobrażeń i mentalności. W ich przypadku niezrozumienie (tak to określają) było praktycznie… odrzuceniem. Nie zdawali sobie sprawy (a może nie chcieli?), że źródłem ich postawy jest brak wiary.
Można zatem ulec złudzeniu, że się wierzy… Stajemy wobec swoistego paradoksu: według sugestii Jezusa najpierw trzeba uwierzyć, żeby móc zrozumieć…; uczniowie natomiast (a wraz z nimi my dzisiaj) uparcie pragną najpierw zrozumieć, by potem uwierzyć. Takie nastawienie utrudnia, by nie powiedzieć – uniemożliwia, rozumienie spraw Bożych. Święci mieli w tym względzie niesamowite wyczucie: Anzelm zachęcał: „Nie próbuj zrozumieć, aby uwierzyć”, Augustyn dodał: „Jeśli nie zrozumiałeś, uwierz! Inteligencja jest owocem wiary!”.
„Od tego momentu…”. Zwróćmy uwagę na reakcję Jezusa: wobec nieprzychylnej decyzji uczniów nie podejmuje żadnych działań, by ich powstrzymać! Nie zmniejsza wymagań, by się przypodobać i zwiększyć liczbę naśladowców, wprost przeciwnie: zwiększa wymagania. Swoimi słowami zmusza ich do podjęcia decyzji, do dokonania wyboru. Daje do zrozumienia, że nie interesują Go połowiczne rozwiązania, że nie da się być wiernym tylko trochę, że Jego propozycji nie można przyjmować jedynie po części… Albo – albo! Niedopuszczalne są Półśrodki są nie do przyjęcia; kompromis jest nie do przyjęcia. Woli pozostać sam, niż targować się i osłabiać argumenty, po to by przyjęto Jego wymagania. (Jakże ten Jezusowy „sposób duszpasterzowania” jest odległy od niektórych naszych duszpasterskich działań, które nierzadko określamy jako praca na rzecz… Jego królestwa!).
W wyborze, który mamy dokonać, w decyzji, którą mamy podjąć ważny i niezwykle istotny jest pewien szczegół, który dochodzi do głosu w wypowiedzi Piotra, a tak często przez nas (słuchaczy i czytelników słowa Bożego) niemalże niedostrzegany. Pierwszy z apostołów, pytając, dokonuje jednoznacznego wyznania wiary: „Panie, do kogo pójdziemy?”.
Opuszczenie, odejście, rezygnacja nie stanowią żadnego problemu. Dróg prowadzących w wielu kierunkach (dokąd?) jest aż nadto… Rzeczywistym natomiast problemem pozostaje kwestia… „do kogo” się udać? Wierność więc to nie kwestia pozostania czy odejścia, lecz wybór Osoby, z którą chcę się związać na całe życie. Dla nas, chrześcijan tą Osobą może być tylko i wyłącznie Chrystus!
Często mylimy wiarę z zestawem prawd, które należy wyznawać, z wykazem przykazań, które należy zachowywać. Tymczasem wiara, to przede wszystkim przylgnięcie do osoby Jezusa. I to tak dalece, że On właśnie staje się centrum mojego życia, jego sensem. A wtedy również inaczej powinniśmy spoglądać na zobowiązania wynikające z wiary. Nie chodzi o to, by wiarę „znosić, cierpieć, poddawać się jej”, lecz by żyć nią w pełnej radości. Więź z Jezusem nie jest zniewoleniem, lecz uwolnieniem, nastawieniem na nieustanną nowość. Jego wolność – oczywiście pod warunkiem, że jest przyjęta – pomaga nam podejmować dojrzałe decyzje, oczyszcza je z wszelkiego rodzaju krępujących naleciałości, lęków, przyzwyczajeń.
Słowo Boże osiąga swój cel nie wtedy, gdy jest zgodne z moimi poglądami (inni myślą tak jak ja), lecz gdy odkrywam, że Bóg myśli inaczej, niż ja!
Od zarania historii zbawienia powracało pytanie (w różny sposób formułowane): komu chcesz służyć? I zawsze pozostawało ono otwarte, tak by decyzję człowiek mógł podjąć w pełnej wolności; tylko wtedy decyzja mogła być obowiązująca. Bóg nigdy do niczego nie zmusza… My natomiast łatwo i chętnie zapominamy o tym i przypisujemy Mu winy… za nasz brak zdecydowania! Bóg zawsze staje po naszej stronie, pod warunkiem, że odrzucimy wszelkiego rodzaju bożki. Pamiętajmy, że pod tym względem Bóg jest Bogiem zazdrosnym: nie żąda wiele, lecz… wszystkiego, i to na wyłączność!
W mniemaniu większości z nas „dobre kazanie” to takie, które nas uspokaja, nie zakłóca naszej harmonii wewnętrznej, naszych przemyślanych postaw, wypracowanych wyobrażeń o Bogu i nas samych. Tymczasem kryzys powodowany słowem Bożym jest dla nas niezwykłą szansą, by coś w tych naszych ustalonych postawach i zachowaniach wreszcie drgnęło, by wreszcie dotrzeć do Bożej prawdy o Nim samym i o nas samych.
Ewangelia niedzielna prowokuje nas do jeszcze jednego pytania: skoro decydujemy się pozostać, to dlaczego? Z jakiego powodu? Spróbujmy raz jeszcze odkryć racje i powody naszej wierności Jezusowi, naszej wiary w Niego… a w konsekwencji także przyjmowania wszystkich Jego, nawet najbardziej wymagających, propozycji. Istotna prawda ewangeliczna: wiara jest zawsze „startem”, a nie „metą”. A to jest wystarczający powód, by podejmować wysiłek wiary codziennie na nowo. Aż do skutku, aż do spotkania z Tym, który jest celem naszego życia.
I jeszcze drobne sprostowanie na koniec: to nie „do Rzymu”, lecz „do Niego” prowadzą wszystkie drogi… Amen.
Ryszard Wróbel OFMConv