[J 6, 41-51]
Dzisiejsza Ewangelia dotyka problemu Żydów, którzy nie są w stanie zrozumieć jak Jezus może utrzymywać, że jest „chlebem z nieba”. Są przekonani, że Jezus jest zwykłym człowiekiem, stąd Jego słowa wydają się im czystym absurdem. Tymczasem On daje im do zrozumienia, że aby je pojąć, trzeba przyjąć pouczenie Ojca. A to dlatego, że wiara w Niego nie jest kwestią „ciała i krwi”, lecz działania Boga i Jego mocy.
Jesteśmy uwolnieni od lęku przed śmiercią. Nie jest to problem jedynie śmierci fizycznej: chodzi tu o zwycięstwo nad tym wszystkim, co powoduje niewłaściwe zachowanie. Każdy bożek chce nami rządzić, budując swoją władzę na naszym lęku przed śmiercią: jeśli mi się nie podporządkujesz, zginiesz! Wybór między Bogiem i bożkami jest zatem konieczny, my zaś, nierzadko, próbujemy zatrzymać i jedno i drugie.
Eucharystia uwalnia nas od tyranii wszelkiego rodzaju bożków: nie muszę walczyć o życie, wystarczy je… przyjąć, przyjąć w darze! Na tym właśnie polega świętość: zdystansować się od rozkazów bożków (aby nie ulec pokusie ustawiania i zdobywania sobie życia na własną rękę) i uwierzyć, że ono jest nam dawane w Jezusie, chlebie, który zstąpił z nieba! Wypada zatem dzisiaj prosić Boga, by nie szemrać, lecz wierzyć, ponieważ kto wierzy, ten ma – już teraz! – życie wieczne.
Szemranie – czyli opór wobec Boga – o którym mowa w dzisiejszej Ewangelii, jest w pewien sposób tematem dominującym w niedzielnych czytaniach; nie należy go zatem przeoczyć.
Najpierw prorok Eliasz. Stanowi kolejne ogniwo w wielkiej tradycji prorockiej, jest jednym z wielkich ludzi Boga, ale nie jest od nich lepszy: także on doświadczył w swoim życiu chwili, w której śmierć wydawała się lepsza niż życie. To, co wydaje się nam w niedzielnym tekście autokrytyką Eliasza, jest w zasadzie… szemraniem: jakże Bóg może dopuścić do sytuacji, w której rządzą siły zagrażające życiu Jego wysłannika?! Skoro Eliasz jest rozczarowany sobą, to dlatego… że Bóg go rozczarował! Reakcja Boga na jego wynurzenia jest nadzwyczajna i zarazem zaskakująca: wyśpij się i najedz. Tak po prostu. Bóg podnosi go na duchu poprzez najprostszy pokarm – chleb, który w tej sytuacji staje się znakiem miłości i troski. Dzięki tej strawie Eliasz będzie w stanie podążać przed siebie, bez wysiłku, przez kolejne czterdzieści dni i nocy.
Z kolei według św. Pawła, u źródeł szemrania leżą trudności życia we wspólnocie. Także w tym przypadku w narzekaniu na innych, którzy – co oczywiste – nigdy nie spełniają naszych oczekiwań i nie stają na wysokości zadania (przez nas im wyznaczonego), nietrudno dostrzec narzekanie na Pana Boga i Jego Kościół.
W każdym szemraniu odnajdziemy ten sam, podstawowy motyw: człowiek odrzuca Boga, który nie pasuje do jego wyobrażeń i nie spełnia jego oczekiwań. Co więcej, czyniąc tak, człowiek nawet nie próbuje zwrócić się do Boga w modlitwie, ponieważ wie, że wówczas jego argumenty straciłyby swoją moc… Woli czuć się mocny w swoim przekonaniu i…. pozostawać w błędzie.
Szemranie jest dowodem na to, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć i zaakceptować Bożego myślenia o nas. Zwłaszcza wtedy, gdy Jego pomysły nie zgadzają się z naszymi… W podobny sposób traktujemy naszych bliźnich: kiedy nie spełniają naszych oczekiwań, nie odpowiadają abstrakcyjnemu obrazowi, jaki sobie na ich temat wyrobiliśmy, albo pukają do naszych drzwi w czasie dla nas niewygodnym, zaczynamy… szemrać, krytykować, plotkować, rzucać oszczerstwa, złośliwości, obmowy. Tymczasem reakcją najbardziej poprawną powinna być ta opisana przez Pawła w jego słowie skierowanym do Efezjan: miłosierdzie, przebaczenie… To najlepsze sposoby, aby potwierdzić naszą wierność temu Bogu, który uwolnił swój lud i naznaczył go pieczęcią swego Ducha. Raz jeszcze, w sposób niepodlegający dyskusji odkrywamy, że znakiem, który wyróżnia chrześcijan – a więc ludzi Jezusa! – jest i pozostanie miłość.
Przyjęcie eucharystycznej propozycji Jezusa oznacza zgodę na to, by w nas krążyło życie, które pochodzi od Boga, życie, które nigdy się nie kończy. „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne…”. Zatem życie wieczne nie jest nagrodą, która czeka na nas w odległych zaświatach, lecz rzeczywistością, w której uczestniczymy już teraz.
Chleb z nieba nie został nam ofiarowany na wygodny i spokojny spacerek przez życie, na przebywanie „w niebiańskim zaścianku”, w uwolnieniu od jakichkolwiek trudów, w radosnym oczekiwaniu na otwarcie bramy do krainy wiecznej szczęśliwości. Ten chleb pozwala nam przemierzać wszelkie pustynie ze świadomością, iż mamy sprawiać, by one zakwitały.
Gdy słyszymy słowa Jezusa, który samego siebie przyrównuje do chleba, traktujemy je jako… przenośnie. To nieporozumienie! Słowo użyte w tekście oryginalnym, przetłumaczone jako „spożywanie” wskazuje wręcz na czynność „przeżuwania”. Zresztą, gdyby nie było użyte w sensie dosłownym, oburzenie i zgorszenie słuchających Jezusa Żydów byłoby niezrozumiałe. Mamy więc tu do czynienia z największym paradoksem tajemnicy Wcielenia: życie Boże ofiarowane jest jako pokarm dla ludzi! Zdziwienie rozmówców Jezusa wskazuje w gruncie rzeczy na ich strach. W rzeczywistości bowiem przeraża ich nie tyle możliwość takiego cudu, co… konsekwencje z niego wynikające.
Także my dzisiaj wyczuwamy, że „spożywanie ciała” Chrystusa nie oznacza jedynie upodobnienia się do jakiegoś zewnętrznego wzoru, ale oznacza przyjęcie Jego samej skali wartości, Jego motywacji w postępowaniu. A to oznacza całkowitą zmianę w myśleniu i postępowaniu. I to właśnie napawa nas lękiem, obawą.
Życie w pełni ofiarowane nam przez Jezusa – i proponowane przez Niego jak o wzór dla nas – zagraża naszemu egoizmowi, uderza w nasze ustalone pewności, odbiera nam wszystkie fałszywe alibi. Paradoksalnie jednak, ten „chleb życia”, który nas oskarża, skazuje nas na… życie, życie prawdziwe (my natomiast wolimy raczej drzemać, udawać, odgrywać, próbować…).
Eucharystia była, jest i będzie zaproszeniem do uczestnictwa w życiu Zmartwychwstałego. Co to znaczy? Że mamy być ludźmi pokoju, przebaczenia, pojednania; mamy dzielić się naszym chlebem; usunąć przestrzeń zła; przeciwstawić słabość przemocy; świadczyć o zwycięstwie życia nad śmiercią; odrzucać lęk na rzecz wszędzie obecnej miłości. „Jeśli pozostaniecie w miłości mojej, będziecie moimi uczniami” (por. J 8,31). Ważne, by to słowo nie tylko rozbrzmiewało, lecz przeniknęło nas, stało się zasadą naszego życia. Stosując je, pozostając w nim, będziemy wolni i w pełni osiągniemy życie prawdziwe, życie Boże.
Do tego potrzebna jest mądrość, ale nie jakakolwiek, lecz Boża. Człowiek potrzebuje nakarmić swoje ciało, ale także jego umysł i serce odczuwają głód. Pokarmem, który może zaspokoić to pragnienie jest prawda połączona z miłością. Połączenie umysłu z sercem stanowi właśnie mądrość biblijną. Aby żyć należy zatem wyzbyć się… głupoty, co w praktyce oznacza poszukiwanie tego, co wobec każdego z nas zaplanował Bóg. Taka mądrość jest darem Boga, a nie dumną zdobyczą człowieka.
Inteligencja, jeśli pozostaje tylko inteligencją, może prowadzić do największych tragedii (historia to potwierdza). Inteligencja pyta: „co to?”; dopiero w łączności z mądrością zaczyna się zastanawiać „w jakim celu?”. Pozostawiona poza obszarem sumienia zawsze działa na szkodę człowieka.
Starajmy się zatem, by w naszym przypadku umysł spotykał się z sercem, i to w każdej sytuacji. Wtedy dopiero zrozumiemy sprawy te Boże i te ludzkie. Amen.
Ryszard Wróbel OFMConv