rozważanie Mk 14,26-52
Jezus w Ogrójcu. Modlitwa i trwoga konania. Pojmanie Jezusa.
Uważna lektura Ewangelii Marka pozwala nam stwierdzić, że Jezus pozostaje ciągle w drodze. Dziś jednak – gdy staniemy wraz z Nim w Ogrodzie Oliwnym – będziemy świadkami chwili, w której Jego wędrówka dobiegnie końca. Faktycznie, ewangelista odnotuje: przyszli do ogrodu… (w. 32). Od tego momentu, z własnego wyboru, Jezus już nie wyruszy dalej; po aresztowaniu będzie prowadzony tu i tam, aż zawloką Go na Kalwarię, gdzie zostanie przybity do krzyża… On sam, z własnej woli, stawia czoła tej nowej sytuacji: Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca (w. 42).
Do tej pory był czas działania i przewidywań, teraz nadszedł czas ufności. Rozpoczyna się męka, w czasie której Jezus zbierze owoce swych czynów: Jego przewidywania stają się rzeczywistością. Podobnie jak na początku swojej misji, kiedy przebywał w odosobnieniu (wtedy była to pustynia), tak i teraz wybiera samotność (w Ogrodzie Oliwnym, a ściślej w miejscu, gdzie znajdowała się tłocznia). Chwile tam spędzone są strumieniem światła – najmocniejszym, jaki Ewangelia rzuca na osobę Chrystusa; to jedyne okno, poprzez które docieramy do Jego najskrytszego wnętrza: Jego synowskiej relacji z Ojcem. Jezus przeżywa w Ogrodzie Oliwnym śmiertelną agonię człowieka, który dokonuje przejścia od własnej woli do woli Boga; Boga, który w tym właśnie momencie objawia się jako Ojciec, ponieważ udziela Mu siły, by postąpił jak Syn.
Cały fragment oparty jest na przeciwstawieniu: Jezus – uczniowie. Ewangelista Marek troszczy się o to, by pokazać, kim jest Jezus, aby uczeń, który jest daleko, mógł zbliżyć się do Niego, a idąc za Nim mógł być zawsze tam, gdzie będzie jego Mistrz. Dlatego właśnie uczeń winien czuwać, aby w chwili próby i świadectwa przyjąć swego Pana, który przychodzi i staje u drzwi.
Jezusowi towarzyszą uczniowie, już bez Judasza. Trzej z nich byli świadkami wskrzeszenia córki Jaira i chwały Przemienienia – teraz patrzą na agonię Mistrza. Widzą Go rozpostartego na ziemi. To także rodzaj przemienienia, choć z pozoru jakże innego. Zauważmy, że ten sam Bóg Ojciec, który otoczył Jezusa chwałą, teraz zostaje przez Niego nazwany Tatusiem (por. aram.: abba). Zatem prawdziwy uczeń to ten który w Ukrzyżowanym rozpozna Syna Bożego; który w agonii Getsemani dostrzeże także chwałę góry Tabor.
Ewangelista wyraźnie odnotowuje, że Jezus w obliczu gwałtownej śmierci, która go czekała, zaczął drżeć, i odczuwać trwogę (w. 32). Była to dla Niego bardzo trudna chwila. Męczennikowi, który umiera za głoszone przez siebie wartości, umiera się łatwiej, ma bowiem świadomość, że ten ukochany ideał przetrwa po jego śmierci. Jezus nie odczuwa takiego spokoju. Jest świadomy tego, że Królestwo, które głosił, było nierozerwalnie związane z Jego osobą, zatem teraz, gdy On umiera – znika ideał. Doświadcza okrutnej przegranej. On, który zasiewał Dobrą Nowinę, teraz zbiera jedynie złośliwość i przemoc. Na Nim skupiło się całe zło, które chciał zwyciężyć. Czuje się przez nie przygnieciony. Rodzą się bolesne wątpliwości: Czyżby Jego życie było zupełnie niepotrzebne? Czy na darmo zachował czyste serce? Czy nie powinien był chwycić za broń, tak jak oczekiwali tego zeloci? Już za późno! Teraz to niemożliwe! Byłoby to sprzeczne z tym, co zrozumiał jako wolę Bożą. Był bezgranicznie przekonany o tym, że ostatnie słowo należy do Boga, tymczasem fakty chwili obecnej zdają się przeczyć takiemu przekonaniu. Zło zwycięża… Wszystko, w co wierzył, teraz Go przygniata, a śmierć, która nadchodzi, wydaje się uderzać w sens samego istnienia. Nawet jeśli przyjąć, że to wszystko dzieje się zgodnie z wolą Bożą, nietrudno doszukać się w całym tym zdarzeniu echa krzyku psalmisty: Jakiż będzie pożytek z krwi mojej, z mojego zejścia do grobu? Czyż proch Cię będzie wysławiał albo ogłaszał Twoją wierność? (Ps 30[29],10).
Jeśli tak ma wyglądać życie, to lepiej z niego zrezygnować. A chwila, w której człowiek nie znajduje dłużej żadnego motywu do życia, jest jednym z najbardziej beznadziejnych. Tragizm takiej śmierci jest wprost niewyobrażalny. W takim zupełnym ogołoceniu pozostaje tylko modlitwa. I rzeczywiście Jezus modli się. Zauważmy jednak, że w tym przypadku nie chodzi jedynie o moment próby w rodzaju: czy to, co zamierza, uda Mu się? Mamy tu do czynienia z próbą najwyższą: czy Jego życie i wartości, w które wierzy, ma złożyć w ręce Boga, czy też nie?
Najpierw prosi więc o to, aby został oddalony od Niego gorzki kielich, puchar cierpienia. Sam kiedyś pouczał swych uczniów, że o cokolwiek będą prosić, to się im stanie (por. 11,24). Nie może jednak ominąć kielicha, którego wypicie jest konsekwencją całej Jego wierności Bogu i ludziom. Zrozumienie tej sprzeczności utrudnia jednak perspektywa pewnej śmierci. Mogła pojawić się wątpliwość: czyżby Bóg nie dotrzymał swoich obietnic? Jako alternatywa pozostaje rozpacz. Mimo iż jest ona bezużyteczna, pozostaje jedynym wyjściem dla człowieka bez Boga. Jezus tymczasem, w nadziei bez nadziei prosi, aby spełniła się wola Boża. Wyrzekając się własnego życia, składa je w całości w ręce Boga. To największy akt wiary w Boga żyjących, poprzez który człowiek uznaje, że choć po ludzku sądząc wszystko zmierza ku śmierci, On właśnie jest jedyną racją życia.
W całkowitym zdaniu się na wolę Boga Jezus trwał zupełnie sam. W tej samotności nastąpiło utożsamienie woli Syna z wolą Ojca. Czy to nie zastanawiające, że właśnie w chwili, kiedy zostaje sponiewierany przez nadchodzącą śmierć, Jezus do Tego, który w czasie Przemienienia nazwał Go Synem umiłowanym zwraca się używając imienia Abba?! Ta tajemnica (która swoją ostateczną pieczęć otrzyma na krzyżu) stanowi potwierdzenie obrazu Boga, który Jezus przez całą swoją działalność objawiał słowem i czynem.
Dla nas ten sposób bycia synem wydaje się bardzo trudny do przyjęcia; ale czyż synem nie jest przede wszystkim ten, kto pełni wolę ojca i w nim znajduje ostateczną rację swojego istnienia?
W słowach modlitwy Jezusa w Ogrójcu, ewangelista Marek w sobie właściwy sposób nawiązuje do podstawowych próśb z modlitwy Ojcze nasz: „niech się dzieje wola Twoja” (por. w. 36) i „nie wódź mnie na pokuszenie” (por. w. 38; wcześniej w 11,25 jest też mowa o konieczności przebaczenia). W tym kontekście warto sobie uświadomić, jak wielką cenę Jezus zapłacił za tę modlitwę, którą my tak często wypowiadamy bezmyślnie i z nadmierną pewnością siebie.
Po przejściu ostatniej próby, w absolutnym zdaniu się na wolę Ojca, Jezus ze spokojem wyznaje: Przyszła godzina… (w. 41b). Pamiętamy, że na początku swojej działalności Jezus ogłosił: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże (1,15). Teraz już wiemy, jak to się dokonuje: poprzez wewnętrzną walkę, w której jesteśmy doświadczani, w każdej rzeczy (por. Hbr 4,14) tak jak Jezus, który z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił… gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości (Hbr 5,7). Po takim wysiłku także człowiek zdolny jest wyznać: Oto idę… abym spełniał wolę Twoją, Boże (Hbr 10,9). Skoro cel wędrówki jest rozpoznany, Jezus rozpoczyna swoją wspinaczkę ku Ojcu, powraca do Niego. Podczas gdy w środku nocy zostaje wydany ludziom, sam oddaje się Ojcu; Jego życie już wcześniej przekształcone w ofiarę, teraz zostaje poświęcone Ojcu i braciom w sposób ostateczny.
W każdym z nas powtarza się ta sama walka. Agonia Chrystusa trwa bowiem nadal w człowieku, który walczy dla sprawy Bożej. W chwili śmierci nie będzie miejsca na jakąkolwiek dwuznaczność: będzie to moment nagiej prawdy. Zabraknie ludzkiego oparcia, a pozostanie jedynie wiara w Boga. Wobec zła i śmierci człowiek może obrać różne postawy, niczego to jednak nie zmieni, ponieważ tylko Bóg jest ostatecznym rozwiązaniem. Osiągnięcie takiego przekonania jest sprawą niezmiernie trudną, stanowi rezultat walki człowieka o wolność, w czasie której uwalnia się on także od siebie samego. I to jest prawdziwa śmierć w wierze; śmierć bardzo trudna, ponieważ dokonuje się jeszcze za życia.
Taki moment, podobnie jak w przypadku Jezusa, przychodzi w życiu każdego sprawiedliwego: godzina, w której spadają na niego wszelkie siły zła, przepełnia się kielich goryczy. To godzina pokusy, w czasie której uświadamiamy sobie własną przegraną. To chwila wątpliwości dotyczących woli Bożej, gdy niebo pozostaje nieme, głuche, nie daje wyjaśnień, nie pokazuje znaków mocy. To czas dramatycznych pytań: Czyżby Bóg się wycofał? Dlaczego przegrywa ten, kto postępuje i czyni dobrze? To, że postępując właściwie nie zyskujemy w oczach ludzi, jesteśmy jeszcze w stanie przyjąć, ale to, że tak samo dzieje się w przypadku Boga…? To wielki dramat, to prawdziwa agonia sprawiedliwego, który cierpi. Czyżby mylił się ten, kto zaufał Bogu? Czy Bóg przestał być władny czynić wielkie dzieła? Kim jest zatem ten Bóg?…
Doświadczenie i zwycięstwo Jezusa dodaje nam odwagi. Jest dowodem na to, że tego, kto – tak jak On – w bezwarunkowej wierze zgodzi się powierzyć Bogu swoją przegraną, Bóg potrafi uwolnić, nie tyle od grobu, ile w grobie, wskrzeszając życie z samej śmierci. Właśnie dlatego Bóg jest tak bliski, że jest Ojcem. W Jego ramionach możemy poczuć się jak dziecko w objęciach matki i powiedzieć: Gdy się położę, zasypiam spokojnie, bo Ty sam jeden, Panie, pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie (Ps 4,9).
Niektórzy w dramacie Getsemani dostrzegają uprzedzenie ostatecznego przyjścia Jezusa Chrystusa (czyli Paruzji). Potem wrócił i zastał ich śpiących… (w. 40). To coś na kształt próby generalnej, niestety nieudanej. Apostołowie, którzy powinni czuwać aż do końca świata, nie są w stanie czuwać nawet jednej godziny. I zupełnie nie chodzi tu o niespodziewane nadejście Chrystusa. Trzej przyjaciele, nawet ostrzeżeni, zasypiają… Jezus wyrusza ku śmierci w poczuciu przegranej.
Szymonie, śpisz?… (w. 37). Brak odpowiedzi. Próba usprawiedliwienia się, wyjaśnienia, mogłaby być dowodem uznania własnej słabości. Jej brak – może wskazywać na faktyczną obcość. Może Szymon potrzebował tego snu, aby odpocząć po dokonanym tak niedawno wyznaniu wiary? Albo żeby być gotowym zaprzeć się wkrótce swojego Mistrza? Tak naprawdę zdrada Piotra rozpoczyna się już w Getsemani. W czasie procesu dokona jej w obecności wrogów, tutaj dokonuje wobec Przyjaciela… Chwila przerwy, snu i Jezus… staje się osobą, z którą ma się niewiele wspólnego. Pianie koguta zatem służy nie tyle temu, by nas zbudzić, ile raczej przypomina, że nie powinniśmy wcale zasypiać! To nie sen jest winny, ale ten, kto zasypia.
Jezus zachęca do czuwania, aby nie ulec pokusie… Aby zrozumieć dobrze, na czym ona polega, należy ją powiązać z wcześniejszą modlitwą. Pokusa nie jest zgorszeniem (przeszkodą, pułapką, zasadzką) ani nawet – bardziej ogólnie – podnietą do zła. Mamy do czynienia z potęgą w działaniu. Ta potęga kieruje się konkretną intencją rozbicia na kawałki, zniszczenia, rozproszenia, (a zatem sprawdzenia wytrzymałości). Kusiciel próbuje odwieść Jezusa od planu Ojca, czyli chce, aby zrezygnował On z drogi Mesjasza cierpiącego (tak uważają Mateusz i Łukasz), aby zrezygnował z kielicha goryczy, przeciwstawił własną wolę – woli Ojca (Marek).
Określenie smutna jest moja dusza, aż do śmierci (w. 34) można zrozumieć w różny sposób: cierpienie skończy się wraz ze śmiercią; dusza Jezusa jest tak smutna, iż pragnie On śmierci; samo Jego istnienie jest tak zdławione smutkiem, że zabija Go. To ostatnie tłumaczenie wydaje się najbliższe rzeczywistości.
W obrazie Męki Jezusa powraca motyw kielicha… Kielich z Wieczernika i kielich z Getsemani są ściśle związane z Odkupieniem ludzkości. Spojrzenie na Odkupienie poprzez te dwa kielichy mówi, że jest ono równocześnie dziełem wszechmocy i dziełem słabości. Miłość uczyniła Chrystusa ,,słabym”, kazała Mu poddać się przemocy. Bóg chciał zbawić człowieka od strony jego serca i jego duszy, od strony wnętrza, i aby tego dokonać, przyjął na siebie człowieczeństwo. Właśnie to pierwsze przygarnięcie człowieka przez Wcielenie ma swoje logiczne dopowiedzenie w Wieczerniku i w Getsemani.
W poprzednim rozważaniu wspominałem o Wieczerniku: tam Chrystus ofiarował swoje człowieczeństwo i Bóstwo, by przez Chleb i Napój Eucharystyczny sprzymierzyć się z tym wszystkim, co w człowieku jest dobre. Była to komunia pełni życia, świętości, radości.
Kilka godzin później, w Ogrodzie Oliwnym, rozpoczęła się jeszcze inna komunia Chrystusa z człowiekiem. Tym razem Chrystus wziął na siebie to, co najsmutniejsze, co najboleśniejsze i najbrudniejsze. Aby odkupić ludzi, wszedł pomiędzy nich, stanął pośród grzeszników i stał się jednym z nas, by móc w naszym imieniu przemawiać do Ojca. Ta druga, bolesna komunia Ogrójca człowiekowi przynosi życie, a Chrystusowi śmierć. To właśnie tu, w Ogrójcu, zaczyna się największe cierpienie, które Chrystus zamyka w ewangelicznej skardze i prośbie o oddalenie kielicha goryczy. Jakby nie dowierzając, że to jest już ostateczna decyzja, jakby mając nadzieję, że może istnieje inne wyjście, powtarza tę modlitwę po raz drugi i trzeci. W końcu podnosi się, pogodzony z wolą Ojca niebieskiego.
Tylko w stosunku do Chrystusa wyrok Boga jest absolutny i nieodwołalny. Dla każdego z nas jest on tylko upomnieniem. Bóg zdaje się ostrzegać nas: jeżeli nie chcesz być odrzucony, chwyć się, przez wiarę i ufność, mojego Jednorodzonego Syna, który jako Syn Człowieczy przyjął za ciebie odrzucenie i śmierć, a potem powstał i wrócił, byś i ty mógł powstać i wrócić. Jeżeli Syn Mój, a twój Zbawiciel, nie wprowadzi cię do Mojego domu, nikt inny nie będzie w stanie tego dokonać.
Snujemy różne domysły, próbujemy znaleźć jednoznaczną odpowiedź, ale nikt z nas nie odgadnie ostatecznych racji, dla których Odkupienie ludzi musiało pójść drogą tak straszliwej poniewierki Chrystusa w Jego ludzkiej naturze. Tylko jedno jest pewne: przez to właśnie dzieło, które w swej wielkości jest równe dziełu stworzenia, wypowiada się miłość Boga.
Rodzi się jednak uzasadnione pytanie: Ile z tej miłości zdołali zrozumieć wówczas ci, z którymi Chrystus stał się jedno w komunii Wieczernika? Ile zrozumieli ci, których nazwał przyjaciółmi swoimi i przed którymi (po raz ostatni przed zbliżającą się męką) otworzył swoje serce: Smutna jest dusza moja aż do śmierci. Zostańcie tu i czuwajcie (w. 34)? Apostołowie posnęli jednak, dali się zaskoczyć faktom. Jeszcze wiele będą musieli przeżyć i przemyśleć, zanim stanie się dla nich jasne, jak bardzo ta niedosłyszana przez nich prośba wiąże się z ich własnym życiem. Wówczas dopiero zrozumieją, że istnieje ścisłe powiązanie pomiędzy wspomnianymi wcześniej dwoma kielichami, i za świadomość i wierność tej prawdzie zapłacą życiem.
Ten problem dotyczy również nas. Czy my, którzy także stajemy się z Nim jednością w każdej Komunii świętej, mamy świadomość Jego miłości do nas i ceny, jaką za nią zapłacił? Jak odpowiadamy na nią, zwłaszcza wtedy, gdy wzywa nas do współuczestniczenia w kielichu goryczy, które ma być równocześnie naszym konkretnym współuczestniczeniem w Odkupieniu świata? Czy potrafimy – bogatsi od apostołów w wiedzę, doświadczenie i światło Ducha Świętego – podążać za myślami Bożymi? Czy rozumiemy powiązanie kielicha Wieczernika z kielichem Męki? Czy świadomi jesteśmy tego, że ten pierwszy – życia i radości – to jeszcze nie wszystko, że przyjdzie czas, gdy będziemy musieli sięgnąć po kielich z Getsemani, że i my usłyszymy słowa: Weź krzyż i chodź za Mną? (por. 8,34n)
Już samo nadążanie myślą jest niezmiernie trudne, a cóż dopiero, gdy przychodzi rzeczywista chwila Ogrójca i cała natura wzdraga się i buntuje w nas przeciwko cierpieniu. Trzeba więc ciągle ponawiać wysiłek, aby świadomość miłości Chrystusa nie tylko w nas żyła, ale byśmy byli tacy, jak ci, których uczynił przyjaciółmi i świadkami. Oczywiście nie oznacza to, iż każdego dnia mamy żyć w lęku przed kielichem z Getsemani; nie wiemy, czy i kiedy zostanie nam podany. Natomiast jesteśmy świadomi tego, że na każdy dzień naszego życia został nam ofiarowany kielich Wieczernika – sakrament Ciała i Krwi Pańskiej, przed którym nieustannie możemy otwierać serce i duszę. Tajemnica dwóch kielichów jest jedyną drogą do zmartwychwstania i życia wiecznego; dopiero tam w całej pełni objawi się to, czym jesteśmy i do czego zostaliśmy stworzeni.
„Jezu,
W Twej śmierci poznałem cenę chleba
Oddałeś swoje życie w czwartek, o wieczorze
Pojednałeś całą ludzkość
W pokoju i pożegnaniu chlebem przyjaźni!
Bądź Boże zawsze z nami
Tak jak dnia pierwszego
I zawsze dawaj nam chleba i wina
Nadziei i miłości”
(Autor nieznany).