Rozważanie V

zonedifedeczytanie, Rozważania pasyjne

Rozważanie Mk 15, 1b- 20a

Jezus przed Piłatem. Odrzucenie przez naród. Skazanie.

 

Niepokojąca rozbieżność między materiałem dowodowym a wyrokiem Piłata przeczy zasadom prostej logiki. Nawet on sam umył ręce i nazwał Jezusa sprawiedliwym. Chrystusowa niewinność nie była więc ukryta, zamknięta. Była dostrzegana przez wszystkich. Jakże więc mógł zostać skazany na śmierć? Jak doszło do tego, że znalazło się tylu ludzi, mających ku temu poważne powody? Skąd w krzyku kierowanym ku Piłatowi tyle wściekłości i zaciętości? Dlaczego wszechwładny namiestnik rzymski uląkł się tego krzyku?

W ludziach, którzy myślą i którzy te fragmenty czytają rozumem i sercem, te dwa fakty: uznanie niewinności i żądanie wyroku śmierci budzą uzasadniony niepokój. Przecież każdy człowiek ma sumienie i jakoś – zgodnie z własną mądrością – wytycza granicę pomiędzy dobrem i złem, przynajmniej w sprawach najważniejszych. Może popełnić błąd w zawiłościach, które mu czasem wypada osądzać, ale tam, gdzie chodzi o krew, o życie, o największą krzywdę – czy sumienie naprawdę może się tak bardzo mylić?

Z wielkim żalem i pokorą musimy wyznać, że tak niestety się zdarza, że sumienie – także nasze – nie jest cał­kowicie niezależne i podlega niekiedy różnym wpływom. Gro­zi mu dwojakie niebezpieczeństwo. Można nim tak ma­nipulować, że zaczyna wydawać fałszywe oceny i tam, gdzie powinno mówić ,,nie”, mówi ,,tak”, tam, gdzie powinno powiedzieć „nie winien”, krzyczy „winien”… To o lu­dziach tak zagubionych Chrystus powie z krzyża: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23,34). Nie wiedzą… to jeden błąd. Drugi jest jeszcze groźniejszy: to sytuacja, kiedy człowiek wie doskonale, gdzie jest prawda i gdzie jest fałsz, ale jego sumienie jest zbyt nieśmiałe, mało przekonujące i za ciche, i dlatego cofa się ze swoją prawdą i milknie.

Kiedy czytamy opis procesu Chrystusa i Jego Męki, możemy wyśledzić te napory, przymusy i naciski, które kazały tylu ludziom z wielką zawziętością krzyczeć: Ukrzyżuj Go! (ww. 13-14)

Najmniej nieszlachetny był być może napór religijnej tradycji żydowskiej: tysiące lat skost­niałej myśli religijnej sprawiły, że to, co niegdyś było Boże i żywe, stało się dzisiaj argumentem prze­ciwko Bogu. Nawet uczciwi Żydzi nie mogli sobie poradzić z paradoksem: Chrystus – Prawo.

Inny napór to duma i zagrożony autorytet arcykapłanów i uczonych w Piśmie. Jeżeli tak dalej pójdzie, jeżeli zostawią Jezusa przy życiu, naród pójdzie za Nim i świątynia opustoszeje. On przecież podburzał lud, ich, uczonych w Prawie nazwał obłudnikami i plemieniem żmijowym. Nazwał ich grobami pobielanymi. Pozostawienie Jego losów bez zdecydowanej ingerencji jest zbyt ryzykowne dla ich przyszłości. Trzeba coś z tym zrobić.

Wreszcie napór złota i żądza zysku. Tam, gdzie zawodzą inne argumenty, warto sięgnąć po pieniądz… Przy jego pomocy łatwo zmienić cudze przekonania. Codzienne życie dostarcza nam aż nadto dowodów.

Na ostateczną decyzję Piłata wpłynęły zatem: egoistyczna wola zabezpieczenia swej przyszłości, wyrachowanie i lęk. Kiedy tego rodzaju sprężyny zaczynają działać, wszystko się może zdarzyć. Nawet tak jasna i oczywista niewinność, jak Chrystusowa, może zostać skazana na śmierć.

Niesprawiedliwy wyrok mógł zostać wydany także dlatego, iż Piłat odwrócił się od prawdy Chrystusa przez swoje sceptyczne wyznanie: Cóż to jest prawda? My również próbujemy się czasem od niej odgrodzić, i to w przeróżny sposób, a przecież On sam zostawił nam ją z wyraźnym poleceniem przyjęcia i przemyślenia. I, abyśmy nie zlekceważyli Jego sugestii, dodał przestrogę: Czy może ślepy prowadzić ślepego? (Łk 6, 39). Gdy brakuje Chrystusowego światła, zaczynamy zachowywać się bardzo podejrzanie i pojawia się w nas swoisty duchowy daltonizm: przestajemy dostrzegać nawet najbardziej oczywistą prawdę.

Drogą wyjścia z tej dziwnej sytuacji jest medytacja nad życiem Chrystusa i odczytywanie Jego mądrości. To tej właśnie mądrości trzeba być wiernym, trzeba się dać jej poprowadzić. Nasze sumienie każdego dnia może ulec skrzywieniu i zwichnięciu: nikt z nas nie wie, jaka klęska, jaka przeszkoda i jaki ból może nas spotkać za następnym zakrętem drogi. Potrzebujemy więc wśród nas Tego, który zawsze widzi poprawnie i dlatego ma też prawo nakazywać: nie tak, nie tędy, zawróć, pójdź za Mną…

Istnieje jednak pewna, niezwykle delikatna trudność: Chrystus chce być wśród nas i w nas, ale… czeka na naszą zgodę! Mamy możliwość wyrażenia tej zgody poprzez bardzo pokorną modlitwę: Panie Boże, uchwyć mnie mocno. Sam z siebie nie mogę obiecać Ci, że nie stanę kiedyś przeciwko Tobie, jak stanęli tamci, zgromadzeni na placu przed pałacem rzymskiego namiestnika. Przecież oni również mieli oczy i widzieli, mieli uszy i słyszeli, mieli serca ludz­kie, które potrafiły się wzruszać, a jednak stanęli prze­ciw­ko Tobie. Boję się tego. Boję się naprawdę i dlatego pro­szę: trzymaj mnie mocno! I ja będę trzymał się Ciebie ze wszystkich mych sił, żebyśmy zawsze szli razem. A gdy­­bym stracił jasność widzenia wśród zamieci, nocy czy płomieni – nie zostawiaj mnie samego, nie dozwól, abym w moim zaślepieniu wydał na Ciebie wyrok.

Proces Jezusa, widziany z zewnątrz, jest praktycznie dziełem szeregu przypadków… Opatrzność jednak włączyła te przypadki w swe plany i wprzęgła je w swoje zbawcze działania. Piłat zorientował się, że Chrystus jest niewinny i, by Go uratować przed zemstą faryzeuszów, postanowił zaszantażować lud Jerozolimy. Wybrał drugiego więźnia, którego słusznie powinni się obawiać. By otworzyć Chrystusowi drzwi do wolności, postawił obok Niego Barabasza i rozpoczął swoistą licytację, w któ­rej stawką było ludzkie życie.

Barabasz, którego Piłat kazał przyprowadzić z więzienia i postawić obok Jezusa, zdawał sobie sprawę z tego, że za zabójstwo, którego się dopuścił, czeka go śmierć, bo zarówno żydowskie, jak i rzymskie prawo żądało życia za życie. Dopiero pytanie Piłata uświadomiło mu, że ten, który trzyma w ręku władzę, powiązał jego imię z perspektywą wolności i życia. Dwie podstawowe wartości, które utracił bezpowrotnie, teraz, w jednej chwili stanęły przed nim na nowo.

Okrucieństwo tej sceny polega na tym, że z tego wy­mu­szonego starcia tylko jeden z więźniów będzie mógł wyjść na wolność, ku życiu… Dla drugiego skończy się ono śmiercią. Pomiędzy skazańcami nie padło ani jedno słowo. Spotkanie odbyło się w milczeniu, ale to milczenie było nabrzmiałe ładunkiem myśli i pragnień. Barabasz chciał żyć. Ta wola życia była normalną, naturalną reakcją człowieka znajdującego się w takiej sytua­cji. Barabasz zatem pragnął śmierci Chrystusa, bo tylko ona oznaczała dla niego życie. Chrystus Pan w swej wszech­wiedzy odczytał to pragnienie rozsadzające świadomość Barabasza. On również pragnął swojej śmierci – po to jednak, by ten drugi mógł żyć. Co więcej, Jezus już wcześniej przesądził całą sprawę na korzyść Barabasza, zanim jeszcze żądanie tłumu doszło do uszu namiestnika. On jeden ponad wszelką wątpliwość znał przyszłość. W niepewności natomiast czekał Piłat, Barabasz, tłum…

Każdy człowiek, kimkolwiek i jakimkolwiek by był, ma możliwość ostatecznego spotkania z Ojcem i pozostania z Nim na całą wieczność. A Chrystus pragnie, by w każdym z nas ta możliwość stała się rzeczywistością. I w tym właśnie objawia się Jego miłość, że On obdarza życiem za cenę własnej śmierci. Dla Niego nie ma zbrodni, która byłaby zdolna całkowicie odebrać wartość naszemu człowieczeństwu i zgasić miłość w Jego Bożym sercu. Barabasz nie ma powodów, by nienawidzić Chrystusa, ale bardzo pragnie Jego śmierci, widząc w niej własne ocalenie. Chrystus natomiast miałby wiele powodów, by potępić Barabasza, ale to się nie zgadza z Jego posłannictwem: Nie przyszedłem bowiem po to, by świat sądzić, ale aby świat zbawiać (J 12,47). Dlatego pragnie własnej śmierci, ponieważ w niej jest zbawienie dla takich jak Barabasz… i dla gorszych od niego również.

Barabasz to człowiek-symbol, to cała rodzina ludzka obciążona grzechem aż po ostatni grzech, jaki zostanie popełniony przez ostatniego człowieka na świecie. W tym dramacie walki o życie także i my, poszczególni ludzie, mamy swoje miejsce. Barabasz z niepokojem wyczekiwał­ na wyrok. My już go znamy. W naszych oczach należy on do historii tak odległej, że nieraz zaciera się w naszej świa­domości surowy realizm tamtych zdarzeń. Nieustanne uświa­­damianie sobie ich aktualności jest nam potrzebne. Dobrze byłoby zatem zdobyć się na tyle pokory, by stanąć na miejscu Barabasza i zająwszy jego pozycję popatrzeć na całą sytuację własnymi­ oczyma i pod kątem własnego losu.

Prawdę tamtych zdarzeń da się zamknąć prostym  stwierdzeniem: niewinny umarł za winnego. Ta prawda obejmuje również nas: niewinny naprawdę umarł za winnych. Trzeba, abyśmy ją odczytywali co dnia, bo co dnia z tej prawdy wyłania się łaska, która pro­mie­niuje na każde ludzkie życie: zauważana czy nie zauważana, wykorzystywana czy marnowana, posiada nieod­miennie swoje źródło w fakcie sprzed wielu wieków. Od chwili śmierci Jezusa nie należymy już do siebie, nie możemy sobą dowolnie rozporządzać. Jesteśmy odkupieni, czyli wykupieni krwią i powierzeni sobie samym, z nadzieją że sytuację swoją odczytamy poprawnie i pozostaniemy wierni Temu, który dochowując obiecanej wierności wybrał śmierć, by dać nam życie. Nie wystarcza zatem wzruszenie cierpieniami Mistrza, okazywanie Mu litości, wspominanie Jego poświęcenia dla nas. Potrzeba przede wszystkim… nawrócenia, czyli zmiany ludzkiego sposobu myślenia, oceniania, wartościowania – na sposób Boży!

Jezus przez Piłatem: tak potocznie określa się to zdarzenie. Dla namiestnika sytuacja wygląda jednak nieco inaczej. On także staje przed innymi… przed przywódcami żydowskimi, przed żądnym krwi tłumem i – przynajmniej w myślach – przed swoimi przełożonymi w Rzymie. Ich wszystkich bierze pod uwagę, są dla niego niezmiernie ważni, ważniejsi niż stwierdzenie niewinności Jezusa. Za tę nieuporządkowaną skalę wartości zapłaci… skazaniec.

Tak dzieje się zawsze, ilekroć nie mam odwagi stanąć po stronie prawdy i niewinności… Czy zatem – świadom konsekwencji, jakie to za sobą pociąga w każdej sytuacji życiowej – mogę wyznać bez obłudy: na Tobie, Panie, zależy mi przede wszystkim?

Zauważmy, że Piłat zamierzał uwolnić Jezusa jeszcze przed procesem. Nie miał zamiaru zajmować się tym więźniem, było mu to nie na rękę. Chciał się go pozbyć za wszelką cenę, ale bez zajmowania konkretnego stanowiska. Niestety, manewr ten się nie powiódł. Mając przed sobą Jezusa nie da się uniknąć decyzji: trzeba wybierać – za lub przeciw. Rzecz w tym, że wyboru należało dokonać nie pomiędzy Jezusem i Barabaszem (tę decyzję podjęli wcześniej inni), ale pomiędzy Jezusem a… całą resztą: tłumem, lokalną władzą, własną popularnością, karierą, ewentualnymi kłopotami.

„Tak” powiedziane Jemu oznacza często powiedzenia „nie” komuś lub czemuś innemu. Jego głos można przyjąć tylko wtedy, gdy zamilkną wszystkie pozostałe, niepotrzebne, zbyteczne. Zatem rzeczywistym problemem nie jest to, czy Jezus był winny czy niewinny, lecz pytanie czy ja, dzisiaj, teraz, w mojej konkretnej sytuacji jestem gotów zaangażować się w Jego sprawę bez względu na cenę, jaką mi przyjdzie za to zapłacić?

Wtedy Piłat, chcąc zadowolić tłum, uwolnił im Barabasza, Jezusa zaś kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie… (w. 15). Hojność Piłata wbrew oczekiwaniom faryzeuszów i ich zwolenników przyniosła odwrotny efekt, niż się spodziewali. Żądali Barabasza, otrzymali (wbrew ich intencjom)… Jezus, który już na zawsze pozostanie częścią ich życia. Tej prawdy nie można było zmienić, nawet jeśli śmierć na krzyżu wydawała się rozwiązywać kwestię tego nieoczekiwanego „spadku” raz na zawsze. To zaskakujące, że w tym dziwnym procesie każdy otrzymał to, co chciał: przywódcy narodu – skazanie króla żydowskiego; tłum – Barabasza; Judasz – pieniądze; uczniowie – sen; żołnierze – rozrywkę. Także Ojciec otrzymał to, czego usilnie pragnął – posłuszeństwo Syna.

I jeszcze jedna myśl… Może niekiedy Barabasz przeraża nas, ale czy słusznie? Czy tak trudno zdać sobie sprawę z tego, że Barabasz to my sami? Że każdy z nas jest swego rodzaju kryminalistą, którego życie zostało ocalone za cenę śmierci Jezusa? Tyle, że w naszym przypadku wymiana została postanowiona nie przez Piłata, lecz przez nieskończenie miłującego Boga. Podobnie i wybór: został dokonany nie przez tłum, lecz przez samego Skazanego. On sam przyjął na siebie nasze winy. To dzięki Niemu każdy z nas stał się dzieckiem Ojca (bar-abba).

„«Ja nie potrzebuję Boga» – powtarzają. A potrzebują więcej kobiet i mężczyzn, coraz droższych aut i tytułów, i nie będą nigdy syci, i czują się coraz bardziej samotni, i po nocach płaczą i piją. «Ja nie potrzebuję Boga» – tak mówią. A potrzebują tabletek na uspokojenie, aby normalnie żyć. Potrzebują proszków, aby przymknąć powieki. Z tęsknoty pozostała żądza; z miłości – zaspokojenie; z polityki – intryga; z siły – gwałt; z autorytetu – przymus; z techniki – strach; z bogactwa – nędza; z wiary – ludowy obyczaj. Błogosławiony człowiek, który potrzebuje Boga w swoim życiu” (Autor nieznany).

<<< PoprzedniNastępny >>>