Rozważanie IV

zonedifedeczytanie, Rozważania pasyjne

Rozważanie Mk 14,53-72

Wobec Wysokiej Rady. Zaparcie się Piotra.

 

Kroczenie drogami myśli Bożych wymaga nadprzy­rodzonej mądrości i rozeznania. Jak bardzo jest to trudne w praktyce, pokazuje nam historia Piotra, który w dro­dze za aresztowanym Mistrzem zawędrował aż na dziedziniec pałacu arcykapłana. Był pewien swojej wierności tak dalece, że nawet śmierć nie była mu straszna. Nie potrafił jednak wyzwolić się z utrwalonego w narodzie wybranym wyobrażenia o Mesjaszu-Zwycięzcy. Trudno mu było zaakceptować Mesjasza cierpiącego Sługę Boga i ludzi, choć takiego właśnie przez wieki zapowiadali prorocy. Dopiero w pierwszym swym liście będzie przekonywać, że konieczne było, abyśmy zostali odkupieni z naszego przewrotnego życia najdroższą Krwią Chrystusa, aby Ciało Jego, okryte ranami, uleczyło nas. Teraz jednak – gdy wśród innych zatrzymał się przy ognisku – jeszcze tego nie rozumie, nie potrafi zawierzyć słowom proroków i samego Chrystusa, według których to wszystko musi się stać. Myślą dociera tylko do tego, co widział ludzkimi oczyma. Jego gorące i miłujące serce przyćmiło zdolność rozeznania. Próba przewyższyła jego ludzkie siły. To właśnie owo zaćmienie umysłu stanowi punkt styczny między Piotrem a sędziami Jezusa. I u faryzeuszów, którzy Chrystusa skazali, i u Piotra, który Go zdradził, serce zaciemniło myśl, z tą różnicą, że serca faryzeuszów przepełniała nienawiść, a serce Piotra – ludzkie przywiązanie do Mistrza. Gdyby posłusznie przyjął mądrość i przestrogę Jezusa… uniknąłby zdrady swego Pana.

W obliczu zbliżającej się śmierci Chrystus chce mieć Piotra przy sobie nie dzięki bliskości fizycznej, lecz dzięki wier­ności kochającego serca i modlitwie. Ponieważ wszyst­ko ma się wypełnić zgodnie z Pismem – za późno już na jakąkolwiek interwencję, za późno na działanie, na przemoc, na podstęp, nawet na ludzką ciekawość tego, co się stanie… Piotr tymczasem podążył za Jezusem, żeby zobaczyć koniec. Serce zagłuszyło w nim nadprzyrodzone rozeznanie i poszedł za daleko. Stworzył sytuację, która przerosła jego siły – i dlatego upadł.

Kiedyś Chrystus powiedział mu: Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci… (Łk 22,32). Piotra uratowała ta modlitwa, ale zdał sobie z tego sprawę dopiero wówczas, gdy kogut zapiał po raz drugi. Zaczął powoli pojmować, że w życiu serce i rozum zawsze powinny iść razem.

Ta mądrość, zdobyta za tak wysoką cenę, jest niezbędna także każdemu z nas. Potrzeba jej zwłaszcza w młodości, gdy serce jest gorące i tak łatwo rozwija się z roz­sądkiem. Wydaje się nieraz, że poświęceniem w imię uczuć, w imię miłości, można uratować drugiego człowieka. Jeśli jednak w tym poświęceniu, podyktowanym najlepszymi nawet intencjami, zabraknie roztropności i mądrego rozeznania Bożej woli, straci się także i to, co się chciało uratować, a nadto i samego siebie, własny spokój i szczęście. Podobnie – pragnąc czyjegoś szczęścia i dobra w sposób nieroztropny – można osiągnąć coś wręcz przeciwnego, niż się zamierzyło. (Tak jak matka, która nie może zrozumieć, że jej ukochane dziecko w pewnym okresie życia musi odejść z domu i że odtąd trzeba mu towarzyszyć z daleka już tylko sercem i modlitwą).

Jest to mądrość trudna i nie zawsze się do niej dorasta. Bóg natomiast dał wiele dowodów na to, że chce, aby razem z sercem szła w życie praktyczna mądrość. To dlatego obdarzył człowieka nie tylko dobrą wolą, ale i przenikliwą i przewidującą myślą. Nasz rozum, choć niedoskonały, bo ludzki, jest przecież umiłowanym tworem Bożym. Jego zadaniem jest wskazywać drogę gorącemu sercu i dobrej woli, i decydować o tym, czy droga, którą idziemy, doprowadzi nas do celu, który zamierzamy osiągnąć. Takiej mądrości może nas nauczyć jedynie sam Bóg, doświadczenie życiowe pokazuje nam to ponad wszelką wątpliwość. Dlatego trzeba o nią prosić, tak jak o wszystkie łaski Boże. Wierność – nawet w sprzyjających warunkach – nie jest cnotą łatwą, człowiek bowiem jest istotą chwiejną. Tam zaś, gdzie warunki się komplikują, wierność stać się może niezmiernie trudna i, bez mocnego „wsparcia z góry”, wręcz nieosiągalna.

Piotr na dziedzińcu pałacu arcykapłana przypominał człowieka, który w ciemnościach zgubił drogę, ale nie chciał zrezygnować z dojścia do celu. Zaszedł za Chrystusem daleko i nie ma zamiaru zawracać. Jego duchowy świat był ustawiony jednokierunkowo. Dlatego tak boleśnie wdarły się weń niespodziewanie słowa: I tyś był z Nazarejczykiem Jezusem (w. 67). Zdanie to zostało wypowiedziane w najbardziej niekorzystnej dla Piotra sytuacji. Jeśli powie prawdę, będzie musiał stąd odejść, a on chce przecież za wszelką cenę tu pozostać; pragnie dowiedzieć się, co się stanie z Mistrzem. W tej tragicznej dla Chrystusa chwili nie chce Go stracić z oczu. Solidarność z Nim wydaje mu się daleko ważniejsza niż natrętna ciekawość ludzi stojących przy ognisku. W swoim zagubieniu Piotr sięga po rozwiązanie, którego i my sami często używamy w podobnych sytuacjach: posługuje się kłamstwem „z konieczności”.

Należy w tym miejscu wyraźnie stwierdzić, że Piotr nie był tchórzem, w przeciwnym razie nie zaszedłby tak daleko; nie narażałby się na dalsze kłopotliwe pytania, a może i na groźniejsze następstwa, jakie mogły przyjść wskutek jego bliskich powiązań z Aresztowanym. Mi­mo szczerego przywiązania do Jezusa popełnił zasadniczy błąd: zlekceważył swoje pierwsze kłamstwo. Nie dostrzegł w nim zdrady Mistrza – przecież właśnie dlatego skłamał, ponieważ chciał być wierny do końca. Kłamstwo potraktował jako najprostszy sposób uwolnienia się od ludzkiego natręctwa…

W życiu – uczy nas tego doświadczenie – obowiązuje jednak żelazna logika: kłamstwo należy odwołać! Jeśli nie – trzeba być przygotowanym na to, że po pierwszym kłamstwie mogą przyjść następne. I, niestety, po każdym kolejnym odwrót jest coraz trudniejszy. Jakże trafnie brzmi uwaga E. Schweizera: „Kiedy Bóg oczekuje świadectwa ucznia, niespełnienie tego oczekiwania staje się winą”. Stąd potrójne kłamstwo, przypieczętowane przysięgą, nabrało cech niewierności serca i woli. Ze zdumieniem odkrywamy to, jak bardzo bliskimi sąsiadami są niewierność i wierność; jak krótka jest droga od miłości do zdrady; jak łatwo błądzą ludzkie myśli nawet wówczas, kiedy usiłują ścigać prawdę i jak łatwo błądzi serce usiłujące zdobyć szczęście.

Piotrowi zdawało się, że zna swego Mistrza i że do końca potrafi pozostać Mu wierny. Tymczasem wszystko potoczyło się inaczej… Odpowiedź Piotra, iż nie zna Chrystusa, niewątpliwie była kłamstwem. Niemniej jednak pierwszy z Apostołów (nie zdając sobie z tego sprawy) wypowiedział także pewną prawdę o sobie samym: i znał, i nie znał tego Człowieka. Znał Mistrza, lecz nie znał Go tak dalece, jak powinien Go znać uczeń powołany do tego, by głosić światu Dobrą Nowinę o zbawieniu. W ciągu trzech lat wspólnego przebywania dowiedział się wiele, patrząc na to, co Jezus czyni i słuchając tego, co mówi, lecz najważniejszego nie zrozumiał do końca. Skoro ma być widzialnym zastępcą Mistrza na ziemi, to tę podstawową prawdę o ludzkiej słabości i o ko­nieczności łaski Odkupienia (prawdę zawartą w tajemnicy Krzyża) musi poznać i uznać za konieczną i jedyną słuszną. Musi się przekonać sam na sobie, że potrzeba było, by Chrystus cierpiał.

Zdrada Piotra jest dla nas przestrogą z jeszcze jednego powodu. Nierzadko postępujemy odwrotnie niż on: przyznajemy się bez problemu do tego, że znamy Jezusa (w końcu nic nam za to dzisiaj nie grozi), ale tak naprawdę nie chcemy żyć zgodnie z Jego słowem. Publicznie deklarujemy, że jesteśmy po Jego stronie i jednocześnie życiem świadczymy, że mamy z Nim niewiele wspólnego. To potworne, haniebne oszustwo. O przykłady nietrudno: wierzę w Jezusa, ale nie mam czasu na codzienny pacierz; wierzę w Jezusa, ale nie potrafię uszanować dnia świętego; wierzę w Jezusa, ale sam sobie wybaczam grzechy; wierzę w Jezusa, ale nie potrzebuję powołanego przez Niego Kościoła; wierzę w Jezusa, ale to nie Jego Ewangelia, lecz prasa, radio, telewizja, sondaże opinii publicznej są dla mnie miarą tego, co dobre i złe; wierzę w Jezusa, ale moja wiara nie przeszkadza mi być zwolennikiem aborcji, eutanazji, pornografii; wierzę w Jezusa, ale nie będę Mu się naprzyk­rzać swoją pobożnością… w nadziei, że może kapłan, który nierzadko jest przedmiotem moich drwin, zdąży z ostatnim namaszczeniem, zanim zamknę oczy.

Piotr za cenę własnej klęski, upokorzenia i wstydu, za cenę gorzkich łez nauczył się prawdy o swojej słabości. Odkrył, że także i jemu potrzebne jest wybawienie od słabości i grzechu. Zaczął uznawać, że nie wystarczy dobrze chcieć, że trzeba jeszcze móc i rozumieć, i ani jedno, ani drugie nie dokona się bez łaski. Chciał przecież jak najlepiej, poszedł za Mistrzem, gdy wszyscy Go opuścili, jednak słabość pokonała w nim najlepsze zamierzenia. Widocznie tej prawdy nie można się nauczyć przez samo słuchanie: trzeba się jej uczyć w praktyce.

Legenda głosi, że Piotr do końca życia, słysząc poranne pianie koguta, opłakiwał swoją zdradę. Nie wiemy, ile jest w tym podaniu prawdy. Uzmysławia nam ono jednak, że Piotr do końca zachował przekonanie o słabości człowieka i o konieczności łaski Odkupienia. Przekonał się niezbicie, że nawet człowiek o najlepszych intencjach nie potrafi o własnych siłach wytrzymać naporu trudności i pokus. Zapewne dlatego z takim przekonaniem ostrzegał później: Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć… (1P 5,8).

Rozważając dramat Piotra nie można przeoczyć okoliczności jego upadku, który dokonał się, zanim łaska Krzyża została ofiarowana ludziom w całej swej pełni. My dzisiaj korzystamy z owoców już dokonanego Odkupienia, żyjemy w pełnym świetle łaski i mocy Chrystusowej. Dlatego jeśli nasza myśl odbiega od myśli Jezusa, a nasze serce nie dochowuje wierności, upadek nasz obciąża nas większą, niż Piotra, odpowiedzialnością. Jesteśmy w dużo lepszej sytuacji niż on, ponieważ czasowe oddalenie od tamtych zdarzeń pozwala nam spokojniej i głębiej przemyśleć prawdę o Chrystusie i dokonanym przez Niego Odkupieniu. Od tego zaś wysiłku nikt z nas, wierzących, nie może być zwolniony.

W świetle Piotrowego doświadczenia nie powinniśmy wstydzić się płaczu z powodu naszych grzechów! Taki płacz nikomu nie ubliża. Jeśli pochodzi z serca skruszonego, jest powodowany miłością do Boga, któremu sprawiliśmy zawód, którego zdradziliśmy… może okazać się dla nas ostatnią deską ratunku. Święty Ambroży twierdził: „Kościół posiada wodę i łzy: wodę chrztu i łzy pokuty”. Wielki Post to czas szczególny, czas, w któ­rym warto zapłakać nad sobą, aby odzyskać tę czystość duszy, jaką mieliśmy po chrzcie świętym.

Skoro zachęcamy się wzajemnie do gorzkich łez żalu nad Jezusem Chrystusem, który za nas cierpiał rany, i nad nami samymi, bo to my zadajemy Mu te rany, chcę pozostawić nam wszystkim słowa, które widnieją przy bramie wejściowej do rodzinnego domu tragicznie zmarłego sekretarza ONZ – Daga Hammarskjölda. Jako dziesięcioletni chłopiec podarował je matce, a ona nosiła je zawsze w swojej Biblii: „W dniu twych narodzin wszyscy byli weseli, tylko ty płakałeś. Żyj tak, aby w twej ostatniej godzinie płakali wszyscy inni. Ty jeden – byś łzy nie miał w oku i śmierć spotykał spokojnie, kiedykolwiek przyjdzie”.

<<< PoprzedniNastępny >>>