Miłosierdzie
Kościoła

zonedifedeczytanie, Misericordia

konfesjonał

Sięgnijmy pod drugą podpowiedź: Łk 9,51-57. Jezus, kierując się ku Jerozolimie, musi przejść przez wrogie Żydom terytorium Samarii. To­wa­rzy­szą Mu: Dwunastu, niektóre niewiasty, uczniowie… Należy pamiętać, że w tym momencie Jezus – bardziej niż kiedykolwiek – re­pre­zen­tu­je Kościół pielgrzymujący w świecie; Kościół, który zdąża ku swojej Jerozolimie (to znaczy ku męce, śmierci i zmartwychwstaniu) i z tego powodu musi przemierzyć świat (którym jest Samaria). Ewangelista odnotowuje, że wysłannicy, którzy mieli przygotować „teren dla Jezusa”, zostali przez mieszkańców tamtej krainy odrzuceni.

Dziś także Kościół zmierza ku swojej Jerozolimie; nie powinien spodziewać się czegoś innego. Wprost prze­ciw­nie: trudności będą się mnożyć, problemy także – tylko cel wędrówki pozostaje ciągle ten sam. Łukasz zauważył, że uczniowie Jezusa byli tym faktem rozczarowani. Dużo groźniejsza jednak była po­ku­sa, której podszeptom dali posłuch Jakub i Jan: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Wprawdzie rezygnują z wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę, ale nie po­trafią przyjąć ze spokojem odrzucenia ich jako uczniów Chrystusa. Chcą wymusić na Bogu na­tych­mias­towy sąd i wymierzenie kary. Jezus zaś odwróciwszy się… zabronił im tego. Zażądał tym samym zweryfikowania ich posłuszeństwa wobec Boga i ich zdolności w posługiwaniu się miłosierdziem.

Trudno nam się do tego przyznać, ale ta gorliwość (a może nadgorliwość) Jakuba i Jana dziś nadal stanowi silną pokusę dla Kościoła. To dlatego Jezus nieustannie nam przypomina: Nie wiecie jakiego ducha jesteście? Jeśli Kościół nie będzie szafarzem miłosierdzia – tak­że wobec tych, którzy odrzucają Chrystusa – zniekształci prawdziwy obraz Boga nawet wówczas, gdy jest przekonany, że Go broni. Wiemy dobrze, że taka postawa nie jest łatwa do zaakcpetowania i realizowania. Więcej, im jesteśmy bliżej Jezusa, tym bardziej my­śli­my jak Jakub i Jan, a to, nieuchronnie, prowadzi do zniekształcenia ewangelicznego miłosierdzia.

Pozwolę sobie w tym miejscu na małe odniesienie franciszkańskie… W czasach, w których Kościół był przekonany, że chrze­ścijaństwa należy bronić siłą, Franciszek z Asyżu – bezbronny, słaby, podobny do Chrystusa ukrzy­żo­wane­go, udał się na terytorium wroga i dotarł przed oblicze sułtana. Przepowiadał jedynie pokój i miłosierdzie mu­zułmanom, tym, którzy Boga nazywają „Miłosierny”, którzy każdy rozdział Koranu rozpoczynają stwier­dzeniem: „W imię Pana łagodnego i miłosiernego”. Nie da się w tym kontekście pominąć prostego pytania: któż dobitniej świadczył o miłosierdziu Bo­ga – krzyżowcy, którzy ruszyli na wyprawy kierowani  świętą pobożnością i dobrą intencją, czy Franciszek uzbrojony w słabość i niemoc? Bądźmy szczerzy: postępowanie Franciszka było na owe czasy skandaliczne, ale było to nastawienie prorockie; nastawienie, które dzisiaj, jak nigdy dotąd, musi stać się udziałem całego Kościoła: my, ludzie Jezusa, mamy być rozdawcami miłosierdzia za wszel­ką cenę!

Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swej winnicy; przyszedł i szukał na nim owo­ców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: „Oto już trzy lata przychodzę i szukam owoców na tym drzewie figo­wym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?”. Lecz on mu od­po­­wiedział: „Panie, jesz­cze na ten rok je pozostaw, ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wy­ciąć”.

Ta przypowieść jest szczytem nauczania o Bożym miłosierdziu, zwłaszcza gdy szafarzem tego mi­ło­sierdzia ma być Kościół. Bóg w każdej chwili może powiedzieć ogrodnikowi, którym jest Jezus, (wiemy, że przyszedł na zie­mię, aby troszczyć się o całą winnicę swojego Ojca i o każde drzewo z osobna), ale którym jest także Koś­ciół: wytnij to drzewo, bo nie przynosi owoców!

Bóg jest dobry. Przez trzy lata okazywał cierpliwość, ale nadal nie widać owoców nawrócenia. Musi zatem przystąpić do rozliczenia, do wy­równania rachunków. Tymczasem ogrodnik, Syn, (a w Je­go imieniu cały Kościół) „opiera się” Bożej sprawiedliwości i prosi o zwłokę w wykonaniu wyroku. Sytuacja nie jest prosta. Właściciel winnicy jest świadomy tego, że pozostawienie drzewa figowego oznacza nie tylko po­zo­stawienie nieurodzajnego drzewa, ale powoduje również wyjaławianie terenu i odbiera substancje po­trzeb­nych do wzrostu i owocowania innym drzewom. Takimi torami porusza się pragnienie sprawiedliwości.

Ogrodnik wnosi sprzeciw. Nie dlatego, że jest bardziej miłosierny od Właściciela, ale dla­te­go, że rozumie, iż to do niego należy zadbanie o to, aby te owoce wreszcie się pojawiły… Zauważcie, że mówi wyraźnie: ja okopię, ja obłożę nawozem i zobaczymy, czy podjęty wysiłek przyniesie oczekiwany skutek; jeśli nie, wtedy Ty je wytniesz. Potrzebujemy dziś Kościoła, który będzie szafarzem takiego miłosierdzia. Kościół, a raczej my, jego dzieci, nie może ograniczać się jedynie do zachwytu nad encykliką o Bożym Miłosierdziu czy rozpoczętym Rokiem Miłosierdzia.

Kościół musi znaleźć, wychować osoby, któ­re zechcą to miłosierdzie wcielać w swoją codzienność, które to miłosierdzie rozleją tam, gdzie grzech jest najcięższy, najbardziej obrzydliwy. Kościół musi być z ludźmi wszędzie, tak jak to czynił Chrys­tus.

Tekst, który teraz rozważamy, jest mimo wszystko trudny, niepokojący, niewygodny… Także dlatego, że Ten, który przychodzi szukać owoców na naszym krzewie nie jest sam. Ma taki dziwny zwyczaj, że deleguje innych, aby na naszej drodze upominali się o owoce przez Niego oczekiwane, niejako w Jego imieniu. Każdy z nich ma prawo znaleźć w naszym chrześcijańskim życiu coś, co mu posmakuje, co pomoże żyć, co uzasadni jego prawo do nadziei. Nie możemy się okłamywać, pora z tym skończyć: drzewo figowe nie jest naszą wyłączną własnością.

Chrześcijaństwo nie jest faktem prywatnym, który po to, by poczuć się bezpiecznie, możemy odgrodzić od świata religijnymi unikami. Nie możemy uprawiać naszego chrześcijańskiego ogrodu jedynie dla własnej satysfakcji… Chrześcijaństwo  „wystawia nas” na innych! I to „ci inni” mają prawo kontrolować nas, ludzi Jezusa, czy dbamy o ten Boży ogród w sposób poprawny, czy uprawiamy go właściwie, czy przemieniamy go w żyzną glebę. To ci „inni” mają prawo sięgać po owoce, które wydajemy (dla przykładu: sprawiedliwości, uczciwości, lojalności, miłosierdzia…). To właśnie nasze czyny mają ich przekonać, że Bóg, w którego wierzymy jest dokładnie taki: dobry i pełen miłosierdzia!

Niestety, nierzadko nasze życie przynosi rozczarowania w tym względzie… Czy jest na to jakieś lekarstwo?

Tak, przede wszystkim pokuta. Zdaję sobie sprawę, że słowo to nie należy dzisiaj do najmodniejszych i najbardziej pożądanych, niemniej jednak każdy, kto chce w wolności kroczyć za Jezusem powinien w swoim życiu znaleźć miejsce na umartwienie. Pokuta nie jest „prze­sadnym dodatkiem” lecz „wąską bramą”, o której mowa w Ewangelii. Uwaga jednak: umartwienie nie oznacza zadawania sobie bólu i doświadczania z tego powodu radości. Ono nie jest celem samym w sobie: a nie brakuje przykładów, że tak niekiedy jest praktykowane. Umartwienie ma służyć życiu, ma służyć naszemu wzrostowi w człowieczeństwie i wierze… Umartwiać się – znaczy „zadawać śmierć” temu wszystkiemu, co w nas przeszkadza prawdziwemu życiu, co blokuje jego pełnię, co wykrzywia sens nakreślony nam przez Stwórcę. Dzięki umartwieniu mamy okazję usunąć z naszego życia to wszystko, co nie pozwala nam być autentycznym Bożym człowiekiem. Z pewnością nie jest to operacja bezbolesna, ale – nawet w najbardziej ascetycznym wymiarze – ma prowadzić ku życiu, a nigdy ku śmierci.

I jeszcze jeden ważny aspekt. Umartwienia, które najbardziej podobają się Bogu, to te z których korzyści czerpią przede wszystkim… inni. Nasze wysiłki w tym względzie powinny zatem przemieniać się w uczynki miłości, dobroci, poświęcenia, służby. W przeciwnym przypadku – imię „Miłosierny” dla wielu pozostanie nadal zakryte, niejasne i niezrozumiałe.

Wraz z przyjściem Mesjasza czas oczekiwania powinien się skończyć i powinien dokonać się sąd. Ale Bóg zdecydował się podarować człowiekowi „jeszcze jeden rok”. I ponawia swoje troskliwe zabiegi, by człowiek wreszcie przyniósł owoce nawrócenia. Bóg nie cieszy się bowiem z przegranej człowieka, a jedynie z jego nawrócenia (Ez 18,23-32; 33,11). I to jest praktycznie jedyny motyw teologiczny, dla którego, choć „siekiera przyłożona jest do korzeni”, drzewo nie zostaje wycięte.

Bóg pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy (1Tm 2,4). Trzy lata posługiwania Jego Syna są właśnie nadejściem Boga dla dokonania sądu; On jednak zamiast sądu, daje ludziom przebaczenie!

Ten, który obiecał, że powróci, nie zwleka (…) z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia (2Pt 3,9). Zatem dopóki trwa nasze dzisiaj (Hbr 3,13), potrzeba nam nawrócenia.

Bóg nie wycina drzewa figowego, czyli człowieka! Nie czyni tego, ponieważ go kocha! Czas szansy zostaje człowiekowi bezgranicznie wydłużony, ponieważ Jego łaska na wieki… O czym przypomina refren Psalmu 136.

Nie należy tej Bożej dobroci, łagodności, tolerancji, miłosierdzia nadużywać, pamiętając, że wszystkie te rzeczy przy­pominają nam o konieczności ciągłego nawracania się!

<<< PoprzedniNastępny >>>