Miłosierdzie
Boga

zonedifedeczytanie, Misericordia

misericordia3

I trzecia podpowiedź ewangeliczna: Przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie… (J 8,1-11).

Historia ta od dawna nastręczała wiele trudności. Obawiano się, że tego rodzaju „wydarzenie” może osłabić czujność moralną u niektórych wierzących. Kto ma jednak „oko przejrzyste”, nie znajdzie w nim żadnych dwuznaczności: cudzołóstwo jest potępione, tym bardziej że w innych miejscach Jezus w sposób jasny i niepodlegający dyskusji potwierdza świętość małżeństwa. Fakt pozostaje faktem: Chrystus nie stanął po stronie chwytających za kamienie…

Kiedy przepis prawa zestawia się z faktem, wniosek wypływa z matematyczną dokładnością; inaczej ma się sprawa, gdy obok przepisu postawi się konkretnego człowieka. Problem w tym, że my takiej zamiany nie chcemy dokonać: zgoda na nią powoduje zbyt wiele komplikacji, kłopotów, a poza tym… świerzbią nas ręce, by chwycić za kamień. Jezusowa umiejętność oddzielenia grzechu od grzesznika zaskakuje i jest nam nie na rękę, ponieważ zmusza do daleko większej odpowiedzialności za nasze czyny i słowa, do dokonania wyboru, podjęcia decyzji, do spojrzenia w pierwszej kolejności we własne sumienie.

Dla jasności: prawo musi istnieć jako wskaźnik zła. Ale kiedy prawo zostaje przekroczone i grzech zostaje dokonany, wtedy prawo musi ustąpić miejsca… miłosierdziu.

A Ty, co mówisz? (J 8,5b) – rzucają Jezusowi podchwytliwe, przygotowane z całą perfidią pytanie: albo przekreśli Prawo, albo utraci sławę miłosiernego. Zauważmy hipokryzję rozmówców Jezusa. Absolutnie nie byli zainteresowani losem nieszczęsnej kobiety, przyłapanej na cudzołóstwie. Miała im tylko posłużyć jako środek do osiągnięcia zamierzonego przez nich celu. Jej grzech, osobista tragedia – im dostarczyły jedynie okazji, by skonstruować misterną pułapkę, w którą chcieli wpędzić Jezusa. Powoływali się na przepisy Prawa po to jedynie, by doprowadzić Go do zguby.

Jezus  nachyliwszy się pisał palcem po ziemi (J 8,6b). Przez stulecia uczeni snują domysły nad treścią Jezusowych zapisków. Nie wiem, czy jest to kwestia najważniejsza, ale przekonuje mnie opinia jednego z nich: Jezus nie chciał napotkać spojrzenia pokrętnych oskarżycieli kobiety; oczy grzesznika, który ośmiela się potępić swojego bliźniego, nie należą do najprzyjemniejszych widoków…

Tłum domagał się jednak wyroku za wszelką cenę. Wtedy podniósł się i rzekł do zebranych: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień (J 8,7b). To proste stwierdzenie podważyło system wartości, do którego byli tak bardzo przywiązani. W tej właśnie chwili musieli dokonać rozrachunku z własnym dorobkiem, z grzechami często skrzętnie ukrywanymi, musieli odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest motywem ich postępowania i czy są gotowi wziąć za nie pełną odpowiedzialność…

I wtedy, jeden po drugim… poczęli odchodzić. Po chwili na placu pozostała tylko kobieta i Jezus. Święty Augustyn, komentując ten epizod, stwierdza z niebywałą intuicją, że na scenie pozostała jedynie nędza i miłosierdzie, nędza ludzka i miłosierdzie Boga!

Nikt cię nie potępił? (J 8,10b). Wreszcie znalazł się mężczyzna, który spojrzał na nią bez pożądania, bez pogardy. Nikt, Panie. A zatem i Ja cię nie potępiam.

Nie potępiam cię – daje do zrozumienia Jezus – ponieważ Ja sam niedługo będę potępiony w twoje miejsce. To ja zapłacę za twój grzech. Niewinność zna tylko jedną sprawiedliwość: cierpieć za winnego. Dług sprawiedliwości nie został anulowany, jak się bezzasadnie twierdzi, przeciwstawiając miłosierdzie sprawiedliwości. Ten dług został spłacony przez Jezusa! Oto dlaczego miłosierdzie jest dzisiaj dla nas przepustką do nieba.

Dopiero teraz pojawia się życzliwa zachęta: idź więc i nie grzesz więcej. Czyli po prostu: przestań źle czynić i sobie samej, i innym. „Nie mogła już grzeszyć więcej. Skąd miałaby wziąć chęć do dalszego grzeszenia? Nie miała potrzeby wypełniania własnego ubóstwa grzechami. Jej serce już na zawsze było pełne uznania, miłości, radości. Odchodziła ułaskawiona, a nie osądzona” (L. Evely).

Jak niewiele potrzeba było, aby tę kobietę „postawić na nogi”… Jezus nie prawił kazań, nie pouczał, nie wyjaśniał, lecz… okazał miłość, pozwalając w ten sposób, by kobieta sama osądziła siebie… Obdarzyć drugiego zaufaniem znaczy tyle, co podarować mu okazję do ponownego startu. Nadmiar zaufania czasami okazuje się pomyłką, ale brak zaufania zawsze jest nieszczęściem!

Epizod, o którym mowa, powinien wystarczyć, aby na ustach ludzi przyznających się do Jezusa zamarły jakiekolwiek słowa potępienia w stosunku do bliźnich. Niestety, tak się nie dzieje. Zdarzenie to nie zachwiało podstawami jednego z najstarszych i (wybaczcie określenie) najbardziej idiotycznych „zawodów” świata – wyznawania cudzych win! Kto z nas nie brał w tym udziału…?

Moje grzechy są przerażające, lękam się pozostać z nimi sam na sam i dlatego szukam towarzystwa grzechów innych. Moje cnoty są zbyt słabe, dlatego muszę je podpierać bez przerwy winami (prawdziwymi lub zmyślonymi) innych…

Pewien starożytny mnich mawiał: „Lepiej jadać mięso i pić wino, niż oszczerstwami kąsać ciało twego brata”.

Aby potępić drugiego człowieka, trzeba być rzeczywiście ślepym, trzeba cierpieć na straszliwy zanik pamięci, trzeba zapominać o tej rzeczywistości, która jest niezaprzeczalna: ja także jestem grzesznikiem. Nie biorąc tego pod uwagę – chcąc nie chcąc – sami na siebie wydajemy wyrok. Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą (Mt 7,1-2).

Bóg zazdrośnie zastrzega sobie prawo do sądzenia ludzi; słowo Boże w tym względzie nie pozostawia nam żadnych złudzeń. Moje opinie, moje sądy stanowią dla Niego przydatny materiał. Któregoś dnia pozwoli mi go „odsłuchać”: wszystko będzie słuszne, wszystko sprawiedliwe, wszystko legalne i zgodne z prawem. Zmieni się tylko oskarżony: ja sam nim będę!

I jeszcze jedna uwaga. Paradoks tej ewangelicznej sceny polega na tym, że Jezus okazał miłość… także oskarżycielom owej kobiety. Swoim pytaniem nie tylko wyrwał się z ich pułapki, ale dał im możliwość spojrzenia we własne sumienie… Zyskali szansę, by doświadczyć odradzającej mocy miłosierdzia Bożego. Powinni jedynie uznać, że są grzesznikami i potrzebują przebaczenia. Czy wykorzystali ową niezasłużoną szansę?

Czas potrzebny na wymówienie „kocham cię”

tylko on nam w końcu zostanie.
Wszystkie życzenia i kwiaty posiane
każdy w sobie je zbierze w ogrodzie płynącego czasu.
O moi bliscy, na was kolej,
by mówić wreszcie o Miłości…

czyli o Miłosierdziu!

oprac. Ryszard Wróbel OFMConv

<<< PoprzedniNastępny >>>