[Mt 5,1-12]
Niewygoda, konflikt, odrzucenie przez innych stanowią sprawdzian autentyczności naszego chrześcijaństwa. Uwaga jednak! Sytuacja odrzucenia musi być związana z obszarem ewangelicznym, a nie jakimś innym! To znaczy, że możemy i powinniśmy się radować jeśli nas odrzucają… z powodu Jezusa i Jego Ewangelii, nie zaś z powodu naszych słabości, błędów, braków czy zaniedbań ludzkich bądź religijnych. A zatem nie powinniśmy iść z nurtem zbyt łatwych oklasków, aplauzów, pochwał. W tego rodzaju sytuacjach należy pytać samych siebie, czy dla takiej popularności nie rezygnujemy ze spraw i rzeczy, które niosą w sobie wartości dużo większe. Nie oznacza to oczywiście, że mamy zupełnie wykluczać uznanie ze strony innych: pod warunkiem, że uznaniu nie będzie towarzyszyć łatwizna życiowa.
Prawdziwy uczeń, który jest spadkobiercą proroków, jest jednocześnie tym, który wyznacza drogę bez wyczekiwania, że inni zaakceptują jego plany. Jej wartość absolutnie nie zależy od takiej akceptacji. Dzieje się tak, ponieważ droga, którą wyznacza – nie według własnego widzimisię, choćby było ono podbudowane religijnymi pobudkami, lecz według bezdyskusyjnych wskazań samego Boga – wymaga zmiany utartych ścieżek, wykazuje małość i ograniczoność pragnień, gdy te odbiegają od Bożych oczekiwań. Nie należy się zatem dziwić, że za takie opcje uczeń musi płacić samym sobą, samotnością, niezrozumieniem, odrzuceniem nierzadko nawet przez najbliższych. Jeśli inni rzucają z tego powodu w niego kamieniem, on tych kamieni nie odrzuca. Pięknie ujął to kiedyś Jan XXIII: pozostawia je na miejscu, aby droga stawała się bardziej utwardzona i bezpieczna dla tych wszystkich, którzy będą nią podążać w przyszłości.
Mentalność oparta na przywilejach – jakże bardzo my, chrześcijanie, jesteśmy wystawiani na taką pokusę – nie da się pogodzić z autentycznym stylem ewangelicznym. Warto o tym pamiętać, ilekroć próbujemy oceniać naszych przeciwników. Nie można całkowicie wykluczyć, że oni złorzeczą nam nie dlatego, że jesteśmy chrześcijanami, ludźmi Jezusa Chrystusa, ale dlatego, że do tego ideału po prostu… nie dorastamy! A wtedy warto im za to podziękować i zacząć się nawracać na drogę Bożej prawdy… Jedyną, słuszną, niezbędną, tę, która prowadzi do świętości.
Na co dzień doświadczamy złości, twardości, przemocy… i dlatego tak trudno nam dostrzec siłę, która tkwi w słodyczy i łagodności. Jednym z przejawów prawdziwej mocy człowieka jest zdolność pozostania sobą samym, zachowania spokoju i wolności pomimo prowokujących zachowań innych. Mam być mocny dla siebie, a nie dla publiczności. Taki rodzaj cichości nie ma nic wspólnego ze słabością, choć próbuje się nam to bardzo często wmówić.
Ludzie cisi i pokornego serca nie są dobrze postrzegani przez „jedynie poprawnie myślących i będących przy głosie”, gdyż stanowią dla nich naturalny wyrzut sumienia, a w konsekwencji – także potępienia: człowiek, który odrzuca świadomie i dobrowolnie Miłość, sam siebie skazuje na zagładę.
Ludzie cisi są wolni od wszystkiego, co nie stanowi prawdziwej wartości. Wielu sięga po przemoc, gdyż zatrzymuje się na rzeczach marginalnych. Kwestią pozostaje zatem poprawny wybór tego, co jest rzeczywistą wartością!
Święci, dzisiejsi bohaterowie, w tym względzie nie popełniali pomyłek… I pozostają dla nas „namacalnym dowodem”, że świętość jest dla każdego… Warto spróbować…
Ryszard Wróbel OFMConv