III Niedziela W. Postu (C)

strefywiaryhomilie, homilie-c

(Łk 13, 1-9) 

Wśród różnych zdarzeń, które rodzą trudne pytania, co jakiś czas powraca nieoczekiwana śmierć drugiego człowieka w wyniku wypadku, nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, kataklizmu… Takie sytuacje zdarzały się i za życia Jezusa, czego dowodem jest dzisiejsza Ewangelia.

Dlaczego jedni giną, a inni są oszczędzani? Skąd taka nierówność wobec śmierci? Ludzie o tzw. „sprawnym sumieniu” łatwo taki stan rzeczy przypisują grzechowi tych, którzy doznali śmierci. W świetle dzisiejszej przypowieści ewangelicznej śmierć jednych, a ocalenie innych jest znakiem, ale jeszcze nie ostatecznym sądem, który dopiero ma nastąpić. Ci, którzy zginęli nie byli grzesznikami większymi niż inni, ale grzesznikami byli…! Tak zresztą jak i my wszyscy. Jezus ostrzega i zaprasza zarazem: nawracajcie się, bo wszyscy, póki co, jesteście w okresie cierpliwości Boga.

Zło, które jest w nas i w rzeczach, w tajemniczy sposób powiązane także z grzechem, nigdy nie jest poza zasięgiem Boga. Nie zapominajmy, że wprawdzie wszyscy zgrzeszyliśmy, ale nasze zło – paradoksalnie – jest już teraz miejscem zbawienia. Zatem wszystkie tragiczne zdarzenia powinny być odczytywane na głębszym poziomie: ukazują realność zatracenia, z którego uwalnia nas nawrócenie się do Pana. Problem zła nie zostaje zatem wyjaśniony. Próby obrony przed nim są motorem historii, stanowią też wyzwanie dla wiary: mogą ją zniszczyć lub wzmocnić, zanegować lub zmienić jej jakość. Rozpoznać znaki czasu, to znaczy dostrzec w tym złu obecność Pana, który przychodzi, aby nas zbawić. Rozwiązanie problemu zła nie polega na jego… rozwiązaniu, lecz na zmianie sensu życia, czyli na nawróceniu się do Pana. On zawsze osądza zło, ale usprawiedliwia człowieka.

Istnieje też tajemnicze powiązanie pomiędzy złem i cierpieniem, nie należy go jednak rozpatrywać w kategoriach wina-kara. Rzeczywistość pokazuje coś odmiennego i zaskakującego: konsekwencje zła nie spadają na tego, kto je popełnia, lecz na tego, kto go doświadcza; właśnie dlatego, że go nie popełnia. Osądzony sprawiedliwy, to przecież Mesjasz, Jezus.

Ten sam grzech, oczywisty w Piłacie i odkryty w jego ofiarach, teraz zostaje niejako przeniesiony na nas, słuchaczy: zło widziane w drugim, staje się dla nas lustrem i wołaniem o nawrócenie. Nawrócenie zatem to kwestia życia lub śmierci. Potępienie nie jest – jak to często zawzięcie utrzymujemy – wyrokiem, który przychodzi z zewnątrz: jest owocem nieposłuszeństwa, które dokonujemy i zła, które wybieramy. Można jednak tego uniknąć: nawrócić się!

Panuje też powszechne (niestety błędne) przekonanie, że cierpienie jest złem samo w sobie. Mówiąc o złu, myślimy np. o biednych, którzy umierają z głodu; o dzieciach będących ofiarami przemocy; o niewinnych, którzy są systematycznie zabijani… Tymczasem złem jest to, co popycha człowieka, by głodził innych, by działał z przemocą, by zabijał. Prawdziwym problemem historii nie są zatem różne formy zła, lecz alternatywa wobec niego: nie wystarcza zmiana graczy, trzeba zmienić grę. Zauważmy przy tym, że Jezus nigdy nie opowiadał się za jednym człowiekiem przeciw drugiemu. Tak samo ma postępować Kościół; tak ma postępować każdy chrześcijanin!

Nie możemy się łudzić, chrześcijaństwo nie jest faktem prywatnym, który można ograniczyć do zachowania paru zwyczajów religijnych, aby poczuć się w porządku. Jest bardzo wymagające. Czy chcemy się na to zgodzić czy nie – bycie chrześcijaninem „wystawia nas na innych”. Ci inni od nas, wyznawców Jezusa, mają prawo wymagać sprawiedliwości, uczciwości, przebaczenia, lojalności, czystości, ponieważ to nasze czyny mają ich przekonać, że nasz Bóg jest Bogiem sprawiedliwym i kochającym. Niestety, nie zawsze tak bywa…

W dzisiejszej Ewangelii znajdujemy pewne sugestie, które zdają się być bardzo pomocne w naszym powracaniu na właściwa drogę: są nimi pokuta i cierpliwość! Zdaję sobie sprawę, że pokuta nie jest dzisiaj słowem zbyt modnym, ale prawda jest taka: kto chce na serio potraktować orędzie Jezusa, powinien w swoim życiu znaleźć miejsce na umartwienie. Umartwienia nie są przesadą, lecz „wąską bramą”, o której wspomina słowo Boże. Oczywiście umartwienie nie polega na zadawaniu sobie bólu i odczuwaniu radości z tego powodu… nic z tych rzeczy! Ono ma służyć naszemu wzrostowi w człowieczeństwie i w chrześcijaństwie. Umartwienie oznacza zadanie śmierci temu wszystkiemu, co w nas przeszkadza życiu, co blokuje jego pełnię, co wykrzywia jego sens, co nie pozwala nam pozostawać w zgodzie z Bożym zamysłem. Takie oczyszczenie, rzecz jasna, nie jest sprawą prostą.

Umartwienia, które najbardziej podobają się Bogu, to takie, z których dobro czerpią inni. Muszą zatem przemieniać się w czyny miłości, dobroci, poświęcenia, służby. Inni zdadzą sobie sprawę z naszych umartwień, gdy uzyskają dodatkowy powód do radości, do szczęścia, do życia.

W sytuacjach, w których nie od razu nam się udaje zmienić nasze życie, potrzebna jest spora dawka cierpliwości. Oczekujemy tego od Boga, obiecując Mu poprawę i prosząc Go nieustannie, by zaczekał ze swoim sądem, by po raz kolejny obdarzył nas kredytem zaufania. To dobre, to naturalne, to konieczne.

Od innych ludzi natomiast… może lepszą i korzystniejszą dla nas byłaby odrobina niecierpliwości z ich strony? Może powinniśmy ich prosić bardziej zdecydowanie: wymagajcie od nas; nie zniechęcajcie się widząc naszą bezowocność; dawajcie nam do zrozumienia, że zależy wam na naszych owocach nawrócenia; bądźcie dla nas nieustanną zachętą, że warto próbować, że warto się starać, że warto zaczynać od nowa…, bo racja leży zawsze po stronie Boga.

Ryszard Wróbel OFMConv

<<< PoprzedniNastępny >>>