[Mt 17,1-9]
Czy trzej apostołowie, o których mowa w dzisiejszej Ewangelii byli „szczęściarzami”? Czy zasłużyli czymś szczególnym na wyróżnienie, jakie ich spotkało?
Fakt, że nie byli tuzinkowi: Piotr chciał zostać prawą ręką Mesjasza, ale doszedł do tej pozycji poprzez serię upokorzeń; Jakub i Jan o mało co nie zostali terrorystami… Tak więc i ty – siostro czy bracie – nie wykluczaj się z liczby zaproszonych przez Jezusa! W osobach tych trzech apostołów, pełnych ludzkich małości, wszyscy jesteśmy zaproszeni do wejścia na świętą górę przemiany.
„Zbudujmy szałas…”. Piotrowa gościnność przewyższała niewspółmiernie jego autorytet; ta góra nie należała do niego. Jego słowa wyrażają pragnienie trwania w radosnych i przyjemnych chwilach. No właśnie… Gdy modlitwa kontemplacyjna dostarcza pocieszenia, pełna jest pokoju, przynosi olśnienie i wypełnia szczęściem, nasze fałszywe ‘ja’ szybko identyfikuje się z tą pomyślną sytuacją i chce, by trwała w nieskończoność. Warto więc pamiętać, że Boża energia zawsze jest jednakowo obecna, także wówczas gdy nie jest zauważana (tak, jak w codziennym życiu Jezusa). Kiedy hojna dobroć Boża wytryska i promienieje na kilka chwil, godzin czy dni, nie oznacza to, że pocieszenie jest wszystkim. To, co odczuwamy jest naszą interpretacją, a nie istotą tajemnicy, w kręgu której przychodzi nam się obracać. Prawda jest o wiele głębsza: przecież my zawsze żyjemy w obecności Jezusa. Wyjątkowe odczuwanie tej obecności zarezerwowane jest niejako na chwile szczególne, nie wolno zatem pozwolić naszemu fałszywemu ‘ja’ czepiać się zbytnio tego emocjonalnego momentu… Trzeba i nam powrócić do wydarzeń codzienności i do zwyczajnej modlitwy, która – niezależnie od metod jakie zastosujemy –zwykle jest nieporadna.
Włączajmy się w Boską energię dzięki naszej zgodzie na Jego pomysły, a nie przez uczucia czy doznania w chwilach szczególnych. Ona jest w pełni dostępna, przez cały czas, pod jednym warunkiem: że wierzymy. To z tej wiary nadchodzi moc, która zachęca nas, by powierzyć się dziełu przemienienia.
Apostołowie zapadli w głęboki sen. Był to odpoczynek pochodzący z zapomnienia o sobie, oznaczający, że odstawili oni na bok swe zmysły, doznania i nawet, przynajmniej na chwilę, swe fałszywe ‘ja’… Gdy jeszcze leżeli na ziemi, podszedł do nich Jezus i dotknął ich, rozwiewając ich lęk. Łączność z Bogiem charakteryzuje się na początku pewną atmosferą przerażenia, zaraz jednak potem – uspakaja i pociesza. Tak pokrzepieni… powrócili do zwykłego, codziennego życia. Gdy obecność Boża raz stała się częścią ich zwyczajnej rzeczywistości, są w stanie odnaleźć Boga we wszystkim. Czyż to nie fantastyczne?
„Na szczycie tego spotkania krzyż traci swój groźny cień i przemienia się w promieniującą chwałę. Jezus wie, że jest w drodze do Ojca i do siebie samego”… Dla Niego przestaje krzyż być tylko przypadkiem, zagadką lub fatum. Dla Niego w krzyżu rozbłyska wola Ojca. Jan Paweł II nazwał tajemnicę przemienienia Pańskiego „ikoną chrześcijańskiej kontemplacji” (RVM 9). Tak to ujął: „Utkwić wzrok w Chrystusowym obliczu, rozpoznać Jego tajemnicę w zwyczajnej, bolesnej drodze Jego człowieczeństwa, aż ujrzy się Boski blask, objawiony ostatecznie w Zmartwychwstałym, zasiadającym w chwale po prawicy Ojca, to zadanie każdego ucznia Chrystusa…”.
Jak każda z Chrystusowych tajemnic ma ona niejako dwie strony medalu: jasną i ciemną, krzyż i chwałę, uniżenie i wywyższenie, słabość i moc, przegraną i zwycięstwo. Wysiłek Jezusa zmierzał ku temu, by Apostołowie zdolni byli zaakceptować ten trudny, ale konieczny i nieodwołalny moment przejścia do chwały poprzez krzyż. Nam również trudno przychodzi przyjąć pewne Jezusowe rozwiązania. Owszem, zgadzamy się na ostatni, docelowy etap, ale nie chcemy podjąć drogi, którą należy pokonać, by tam dotrzeć… Zawsze mamy lepsze rozwiązania niż Bóg. Doświadczenie życiowe uczy jednak, że nie da się wybrać tylko jednej strony medalu. Jest zatem sporo racji w stwierdzeniu, że życie ludzkie podobne jest do obrazów Rembrandta: jest pełne kontrastów. Zbyt wiele w nim cienia, by można było zapomnieć o grzechu pierworodnym, który pomieszał plany Pana Boga. I zbyt wiele światła, by można było wątpić w Boga i Jego miłość do ludzi.
Punktem kulminacyjnym dzisiejszej sceny nie jest świetlista postać Jezusa (a tak bardzo chcemy, by tak było, bo cudowności nas pociągają), lecz… głos, który się wówczas rozległ: „Ten jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie”. Prawdziwy uczeń Chrystusa zatem to nie człowiek wizji, tylko osoba o wyczulonym słuchu! Na głos Pana, oczywiście! Słucha nie po to, by wiedzieć, lecz aby być posłusznym Bożemu wezwaniu. (A my tak często się modlimy, by to Pan Bóg nas słuchał; wygląda na to, że powinno być odwrotnie!). Jakże często i z uporem szukamy Boga gdzieś poza nami, gdy tymczasem On jest obecny w naszym życiu; wytężamy wzrok, by Go dostrzec gdzieś daleko, On tymczasem przechodzi tuż obok; spoglądamy z uporem w niebo, tymczasem nasze drogi krzyżują się u zbiegu ulic. Warto sobie nieustannie uzmysławiać, że Jezus nie opuścił nas w chwili Wniebowstąpienia; nie należy mylić odejścia ze zniknięciem. Odejście zakłada nieobecność, zniknięcie powoduje jedynie obecność ukrytą. Jezus zatem nie odszedł od nas, a jedynie ukrył się, zmienił swój sposób bycia z nami, przywdział strój codzienności… Amen.
Ryszard Wróbel OFMConv